ZAWIESZENIE

Świat SK nie jest mi już tak bliski jak był kiedyś. Nie mówię, że nic więcej się tu nie pojawi, jednak proszę nie pisać do mnie z prośbą o nowe rozdziały.

czwartek, 13 listopada 2014

Rozdział XI

                Każdy ma swoje obowiązki. Jedni odkurzają, inni wynoszą śmieci, jeszcze inni wyprowadzają psa na spacer. Jednym z obowiązków bliźniaków było przynoszenie poczty ze skrzynki na listy znajdującej się na końcu ulicy. Od czasu do czasu Megumi dawała im drobne, więc chłopcy po drodze wstępowali do cukierni po ciastka albo lody.  Często zabierali ze sobą Juhi’ego, który – jak to pies – był bardzo z tego powodu zadowolony.
                Tym razem Daichi szedł jednak sam, bo jego brat i kuzyn strasznie wciągnęli się w granie na konsoli w najnowszą część Final Fantasy. Nawet szczeniak nie mógł mu towarzyszyć, bo po ostatnim spacerze zerwała się smycz, której zawsze używali.
                Mimo to nie narzekał, ciesząc się słonecznym dniem i zastanawiając, jak wykona zadanie, które na wakacje zadał im nauczyciel przyrody.
                Nie mieli daleko do skrzynki, znajdowała się ona może dwieście metrów od ich domu, razem z innymi, należącymi do sąsiadów. Już z daleka dało się łatwo zauważyć ich wściekleczerwony kolor i duży, biały symbol poczty.
                Przyspieszył nieco i już po kilku chwilach trzymał w ręce jakieś rachunki i pocztówkę od znajomych ojca, którzy wypoczywali sobie na Ibizie. Daichi miał już wracać, kiedy zauważył znajomą postać, nie tak daleko od siebie.
                Dziadek Akimori szedł wąską dróżką, prowadzącą do niedużej świątyni w lesie. Mało kto ją odwiedzał, zwłaszcza odkąd pojawiły się plotki o grasujących tam duchach. Rzecz jasna po wysłuchaniu opowieści pana Sōichirō, chłopiec nie bał się żadnych zjawisk nadprzyrodzonych. Mimo to, nigdy specjalnie nie ciągnęło go w tamto miejsce.
                Teraz jednak, widząc dziadka, opuszczona świątynia nieco go zaintrygowała. Schował listy do swojego czerwonego plecaczka z Pikachu i – starając się zachować odległość – zaczął śledzić starszego pana.
                Czuł się nieco dziwnie, kiedy tak ukrywał się, podążając za seniorem rodu.  Wrodzona ciekawość nie pozwalała mu jednak odpuścić, a jakiś szósty zmysł kazał nie ujawniać swojej obecności.
                Szli tak przez jakieś dziesięć minut, aż wreszcie na końcu dróżki ukazała się zaniedbana świątynia. Pan Akimori zbliżył się do niej i przysiadł na schodkach z pewnym trudem, opierając się na jednej nodze, jakby stawanie na niej sprawiało mu ból. Daichi skrył się w krzakach, czekając.
                Zaledwie moment później z przeciwnej strony wyszła starsza kobieta. Była bardzo niska, o siwych włosach spiętych w ciasny kok. Opierała się na lasce, a jej oczy zasłonięte były ciemnymi okularami. Albo tylko wyglądały na ciemne, przez cienie rzucane przez drzewa.
                Powiedziała coś cicho do dziadka bliźniaków, jednak Daichi’emu nie udało się wysłyszeć, co. Staruszkowie rozmawiali ze sobą przez chwilę, co jakiś czas wskazując na udo Sōichirō, gdzie – jak widział wcześniej chłopiec – znajdowała się tajemnicza, brzydka rana.
                W końcu staruszka wręczyła seniorowi Akimorich pudełko, identyczne jak to, w którym znajdowała się zielona maść. Co tu się działo? Przez przypadek, Daichi nieco się poruszył, a liście krzewu zaszeleściły cicho.
                Kobieta powiedziała coś do pana Sōichirō, wskazując dokładnie w miejsce, gdzie się chował. Wystraszony dziewięciolatek nie namyślał się długo i zaczął uciekać, starając się nie ujawnić. Zwolnił dopiero w połowie leśnej ścieżki, oglądając się za siebie po raz pierwszy. Nie zobaczył nikogo. Udało mu się. Uciekł, prawdopodobnie unikając wykrycia.
                Wciąż pozostawała sprawa dziwnej maści. Kim była ta staruszka? Czemu dziadek ukrywał dziwną ranę przed wszystkimi?
                Daichi nie znał odpowiedzi na te pytania. Musiał jednak koniecznie omówić wszystko z bratem i Fredem. W końcu, co trzy głowy to nie jedna.



Minęło dobrych kilka minut, zanim Yoh ochłonął po kłótni z kolegą. Siedział tylko na ziemi i trzymał się za bolącą kostkę. Wściekłość powoli gasła, ustępując miejsca strachowi. Hao naprawdę odszedł? Nienawidzi go? Sama myśl o tym sprawiała, że oczy zaczynały go szczypać. Popełnił ogromny błąd wyganiając przyjaciela. Ale przecież… nie mógł odejść daleko.
- Hao! – zawołał najgłośniej jak potrafił. – Hao, przepraszam!
                Odpowiedziały mu jedynie śpiewające skowronki i szelest drzew.
- Hao! Przepraszam cię, naprawdę! Ja nie chciałem! – krzyczał dalej, nie zdając sobie sprawy, że przyjaciel już od pewnego czasu znajdował się wiele kilometrów od niego. – Hao… - dodał już ciszej, widząc, że jego wołania nic nie dają. – Wróć, proszę…
                Łzy popłynęły mu po policzkach. Poczuł się nagle strasznie samotny. Zerknął w górę, na rozłożyste korony drzew, które zakrywały niewielką polankę niczym naturalne sklepienie liściastej jaskini. Był taki mały w porównaniu do tych starych sosen, które prawdopodobnie pamiętały jeszcze czasy, gdy rezydencja Asakurów roiła się od adeptów szamaństwa.
                W duchu liczył, że jak pokaże Hao techniki walki mieczem, ten chętniej zgodzi się na spotkanie z rodziną Yoh. Nigdy nie przypuszczałby, że ich sparing będzie mieć tak okropne konsekwencje. Nie rozumiał, dlaczego jego przyjaciel był tak zły. Zmienił się od ostatniego razu. Mówił o cierpieniu i ciężkich treningach… Mały Asakura nic z tego nie rozumiał. Chciał tylko mieć kogoś, z kim mógłby dzielić troski i radości. Kogoś, z kim mógłby bawić się i ćwiczyć, i znosić humory dziadka. Widział w Hao niemalże brata, chociaż ta myśl wydawała mu się niedorzeczna. To, że byli tak do siebie podobni nic nie znaczyło. Rodzice nie ukrywaliby przed nim rodzeństwa.
                Jednak Hao pozostawał jego pierwszym prawdziwym przyjacielem. Nieco dziwnym, skrytym, ale przyjacielem.
                Yoh pociągnął nosem i raz jeszcze spróbował wstać. Krzyknął z bólu i upadł, kiedy tylko spróbował przenieść ciężar ciała na lewą nogę. Teraz bał się jeszcze bardziej. Nie mógł się poruszać, Hao nigdzie nie było, a dziadek i mama raczej nie martwili się o niego, gdy znikał głębiej w ogrodzie.
                Rozejrzał się przestraszony, wciąż mając nadzieję, że gdzieś w pobliżu ujrzy znajomą sylwetkę. Niestety, poza wiewiórką skaczącą po gałęzi, wokół nie dostrzegł żywej duszy.



                I choć żadne żywe stworzenie w pobliżu nie było mu w stanie pomóc, nie wiedział, że jego poczynania od dobrych kilku minut obserwował jeden z duchów-rezydentów posiadłości.
                Paląc kiseru i siedząc spokojnie na gałęzi, Matamune rozmyślał nad podejrzanym zachowaniem Hao i zastanawiał się, co mogło doprowadzić do tak diametralnej zmiany długowłosego chłopca. Odkąd wrócił z Gakuen-ji, otaczała go zła, mroczna aura. I choć duchy nie czuły smaku, miały niezwykle wyostrzony węch. A nekomata wyczuwał w pobliżu Hao swąd spalenizny, który przywoływał złe wspomnienia.
                Kot wypuścił z pyszczka kółko z dymu. Spóźnił się. Nie mógł oszukać przeznaczenia kierującego tym chłopcem. Hao Asakura od początku był skazany na drogę zniszczenia i płomieni. I niezależnie od tego, jak bardzo Matamune chciał mu pomóc, rozkazy Króla Duchów były jasne. Nie mógł angażować się zanadto w życie bliźniaków. W przeciwnym razie, wróciłby do zaświatów i nigdy nie mógł pojawić się ponownie na Ziemi.
                Teraz jednak miał okazję coś zrobić. Nie udało mu się uratować Hao, ale mógł przysłużyć się chociaż Yoh. Raz jeszcze obrzucił chłopca pełnym troski spojrzeniem, po czym ruszył w stronę posiadłości, skacząc z jednego drzewa na drugie.
                Kiedy tylko stanął przed tylnym wejściem do rezydencji, od razu wyczuł w powietrzu aurę kogoś obcego. Zmarszczył nos i rozejrzał się na swój koci sposób. Gdy był tu ostatnim razem, wyczuwał tylko Keiko i Yohmei’a, ale teraz pojawiły się dwie nowe osoby. O ile jednej z nich nekomata w ogóle nie rozpoznawał, tak obecność drugiej nieco go zaskoczyła.
- Matamune? Co tu robisz? – usłyszał męski głos. Odwrócił się szybko, tylko po to, by zobaczyć Mikihisę stojącego na poręczy balustrady.
- Ciebie mógłbym zapytać o to samo – odpowiedział spokojnie. – Nie miałeś być w górach?
- Byłem. – Mikihisa zgrabnie zeskoczył na ziemię i zbliżył się do kota. – Chciałem jednak, by mój syn poznał osobę, którą tam spotkałem.
                Na początku Matamune planował dowiedzieć się czegoś więcej o towarzyszu Asakury, lecz dobrze pamiętał o wystraszonym chłopcu czekającym głęboko w ogrodzie.
- Skoro już mowa o Yoh, obawiam się, że potrzebuje on twojej pomocy.


                Strach i poczucie beznadziejności rosło w Yoh z każdą chwilą. Próbował wezwać któregoś z duszków liści, by sprowadził dziadka, jednak ból w kostce uniemożliwiał mu skupienie się na zadaniu. Nieważne, jak bardzo się starał, leżący obok listek nie miał zamiaru wznieść się w górę.
- Hao… Ojii-san… Kaa-chan… - łkał chłopiec. – Ktokolwiek… Pomocy…
                Jego kostka dość wyraźnie spuchnęła, a to z pewnością nie był dobry znak. Ból także nie malał.
- Ja nie chciałem… Przepraszam…
                Chmury nad nim powoli przepływały po niebie, raz po raz odsłaniając i zakrywając słońce. Robiło się coraz chłodniej, a pomiędzy drzewami świszczał nieprzyjemnie wiatr.
                Nagle ktoś pojawił się tuż za chłopcem, rzucając na niego cień. Mały Asakura odwrócił się szybko i jęknął, kiedy gwałtowny ruch poruszył skręconą kostką.
                Pierwszym, co zobaczył, były czyjeś długie nogi. Dopiero, gdy zadarł głowę wysoko w górę, ujrzał znajomy strój i ptasią maskę.
- Oto-san? – zdziwił się młody szaman, spoglądając na ojca. Był on chyba ostatnią osobą, którą spodziewałby się zobaczyć w tym momencie.
                Mikihisa przykucnął obok syna i uniósł go, jakby ten nie ważył więcej niż pióra, którymi tak często się posługiwał.
- Coś ty narobił, Yoh? – spytał ojciec, kierując się dróżką w stronę posiadłości.
                Chłopiec skierował wzrok na twarz taty, spoglądając na jego ptasią maskę i zastanawiając się, jaką musi mieć teraz minę. Jest na niego zły? Martwi się? A może to dla niego obojętne? Przez wiecznie poważny ton ojca, Yoh nigdy nie umiał odgadnąć, co tamten myśli w danej chwili.
- Ja… Przewróciłem się. – Mały szaman sam nie wiedział, czemu skłamał. Wciąż coś mówiło mu, że nie powinien wspominać o Hao. Wiązałoby się to ze zbyt długimi wyjaśnieniami, a on nie miał ochoty teraz o tym opowiadać.
                Czuł, że podejmując decyzję o ukrywaniu kontaktów z innym szamanem na samym początku, automatycznie postanowił nie zdradzać tego sekretu nikomu, niezależnie od okoliczności.
                Normalny ojciec w takim momencie zacząłby wypytywać syna o jego dzień i treningi, zważając na to, jak długo się nie widzieli. Mikihisa jednak przez większość drogi się nie odzywał, trzymając wzrok utkwiony gdzieś przed sobą.
- Oto-san… Kiedy wróciłeś? – spytał w końcu Yoh, nie mogąc znieść tej ciszy.
- Niedawno – odpowiedział lakonicznie mężczyzna. Mały Asakura westchnął, co chyba trochę otrzeźwiło starszego szamana. – Ale przyprowadziłem ze sobą kogoś, kogo powinieneś poznać.
                Oczy Yoh rozbłysły. Przecież… Nie, to niemożliwe, by to był Hao. Nie było żadnego powodu, dla którego to miałby być Hao. Pomimo tego, pięciolatek zapomniał na chwilę o bólu, zastanawiając się, kogo chce mu przedstawić Mikihisa.


                Yoh miał naprawdę duże szczęście. Okazało się, że skręcenie nie było zbyt ciężkie i Asakurowie spokojnie potrafili poradzić sobie bez pomocy lekarza. Keiko sprawnie unieruchomiła kostkę syna i nakazała mu leżeć. Tuż po tym przyniosła mu jeszcze gorącej czekolady i ciasteczek, żeby poprawić humor swojemu małemu pacjentowi. Mama była naprawdę kochana.
                Chłopiec leżał sobie na tatami i popijał ciepły napój, kiedy zobaczył w drzwiach wysoką sylwetkę ojca. Dopiero po chwili dostrzegł kryjącą się za nim, drobną postać.
- Yoh, chciałbym, żebyś poznał Tamao – powiedział Mikihisa, delikatnie popychając dziewczynkę do przodu. Po raz pierwszy mały Asakura zobaczył u ojca taką delikatność. To zabolało. Z nim nigdy się tak nie obchodził. Prawie nie było go w domu, a nawet kiedy się pojawiał, praktycznie nie zwracał na syna uwagi, dyskutując o czymś zawzięcie z dziadkiem lub z mamą. Do tej pory Yoh nie wiedział nawet, dlaczego Mikihisa nosi maskę.
                Dlatego teraz, widząc go zachowującego się niemalże ojcowsko w stosunku do dziewczynki, poczuł się zdradzony. Pomimo tego, przyjrzał się jej uważniej.
                Przybyszka była bardzo niska i chuda. Najbardziej w oczy rzucały się jej różowe włosy i twarz, którą pokrywał duży rumieniec. Była ubrana w prostą, białą sukienkę, a w rękach kurczowo trzymała coś w rodzaju notatnika.
- Spotkałem Tamao w trakcie swojej podróży. Jest sierotą, ale dostrzegłem w niej szamańskie moce. Pozostanie tutaj pod opieką twojego dziadka.
- Czyli ona tu teraz będzie mieszkać? – spytał Yoh, ale jego ojciec zdążył już wyjść, zostawiając go sam na sam z nową koleżanką. Ta stała cały czas w drzwiach, wbijając wzrok w podłogę.
                Asakura czuł z jednej strony radość, że nie będzie już jedynym dzieckiem w posiadłości, ale równocześnie miał wrażenie, że zdradza Hao tak szybko znajdując kogoś na jego miejsce. Mimo to, nie potrafił być zły na Tamao. Wiedział, że to nie jej wina, a możliwość uczenia się z kimś jeszcze była bardzo kusząca.
- H-hej, jestem Yoh – powiedział swobodnie. – Wybacz, że do Ciebie nie podejdę, ale mam skręconą kostkę – uśmiechnął się przepraszająco.
                Dziewczynka nieśmiało podniosła na niego wzrok i podeszła kilka kroków bliżej. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale szybko je zamknęła i zamiast tego zaczęła coś rysować w notatniku. Zaledwie moment później pokazała rysunek przedstawiający uśmiechniętą buzię i dwoje prowizorycznych ludzi podających sobie ręce.
- Też mi cię miło poznać – zaśmiał się Yoh.
- A my!?
- A nas to nie przedstawisz!?
                Nagle zza dziewczynki wypadły dwa stworzenia. Jedno z nich przypominało lisa, drugie nieco dziwnego szopa. Po sposobie ich poruszania się nietrudno było się domyślić, że były duchami. W ich wyglądzie było coś nieprzyjemnego, choć pięciolatkowi trudno było rozpoznać, co.
- Konchi! Ponchi! – pisnęła dziewczynka, wyraźnie zażenowana.
- Skoro nasza Tamcia nas nie przedstawi, sami to zrobimy – powiedział lis. – Jestem Konchi, kitsune1. A to mój towarzysz, Ponchi. Jest tanuki2. Jesteśmy duchami stróżami tej różowowłosej istotki.
                Choć było to właściwie tylko przedstawienie się, wypowiedziane przez Konchi’ego brzmiało jakoś dziwnie. Yoh stwierdził, że chyba żal mu Tamao.
- Ja nie mam jeszcze ducha stróża – powiedział w końcu, by zmniejszyć nieco wstyd koleżanki. – Poczęstujesz się może ciastkiem?
                To mówiąc, przysunął w jej stronę talerzyk z wypiekami Keiko. Dziewczynka nieśmiało wzięła jedno i uśmiechnęła się delikatnie.
- Arigatou, Yoh-sama.


Nie sądzę, by godzenie się z tym dzieciakiem było dobrym pomysłem. Liczyłem, że masz w sobie więcej rozumu – powiedział Duch Ognia, kiedy Hao szedł wzdłuż parku z zamiarem przeteleportowania się do rezydencji Asakurów.
                Chłopiec spojrzał na swojego stróża z zaskoczeniem.
- A-ale dlaczego miałoby to być złym pomysłem? – spytał, całkowicie zbity z tropu. – To mój przyjaciel…
                Duch Ognia pojawił się przed chłopcem, unosząc się tak, że malec musiał zadrzeć głowę do góry. Założył ręce na piersi, jak to miał w zwyczaju i spojrzał na chłopca swoimi błyszczącymi, zielonymi oczami.
- Jest za słaby dla ciebie. Powinieneś szukać potężnych sojuszników. Turniej się zbliża…
- Jaki Turniej? – spytał chłopiec, przypominając sobie, że jego stróż już o czymś takim wspominał.
- Turniej Szamanów. Ogólnoświatowy pojedynek wszystkich szamanów, który wyłania Króla. Zwycięzca otrzymuje moc Króla Duchów, stając się najpotężniejszą osobą na Ziemi.
                Hao był zupełnie zaskoczony. Nie spodziewał się, że to tak poważna sprawa.
- I ja… Ja miałbym wziąć w nim udział?
                Na twarzy ducha pojawił się wyraz satysfakcji. Zaśmiał się bezgłośnie.
- Nie tylko wziąć udział. Ty masz go wygrać.
                Chłopiec zatrzymał się w pół kroku. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że jego usta były lekko otwarte. Widząc, że jego słowa wywołały odpowiednią reakcję, Duch Ognia kontynuował:
- Dlatego też nie możesz pozwolić sobie na marnowanie czasu ze słabymi szamanami, jak Yoh.
                Hao zacisnął pięść.
- Ale to mój przyjaciel… Na pewno zastanawia się, co się ze mną stało…
- Jesteś pewien? – Ton, w jakim powiedział to Duch Ognia był zastanawiający.
- C-co masz na myśli?
- Wydaje ci się, że Yoh aż tak na tobie zależy?
                Zanim mały szaman mógł cokolwiek odpowiedzieć, wokół niego wyrosły płomienie, zasłaniając mu zupełnie widok. Oślepiony jasnym światłem, zamknął oczy. Kiedy znów je otworzył, znajdował się nad ziemią, przytrzymywany przez Ducha Ognia.
                Wznosili się nad dachem rezydencji Asakurów. Zmierzchało, więc w jednym z pokoi paliło się światło. Hao nie potrzebował wiele, by odgadnąć do kogo należała sypialnia. Nawet z tej odległości widział bez problemu plakaty Soul Boba i leżący pod ścianą bokken.
                Yoh siedział na swoim tatami, w połowie przykryty białą kołdrą. Śmiał się, rozmawiając z kimś. Duch Ognia specjalnie zbliżył się do okna, by Hao mógł zobaczyć, że na łóżku chłopaka siedziała różowowłosa dziewczynka i z lekkim rumieńcem na twarzy słuchała tego, co opowiadał jej kolega.
- Mówiłem ci, że wcale mu tak bardzo nie zależy. Raczej nie miał problemu ze znalezieniem nowego towarzysza, czyż nie?
                Hao poczuł się nagle zdradzony. Nie mógł uwierzyć, że Yoh tak szybko o nim zapomniał i jakby nigdy nic śmiał się i rozmawiał z jakąś dziewczyną.
                Duch Ognia opuścił go na ziemię, wyraźnie zadowolony z uzyskanego efektu. Mały szaman nie dbał jednak o to, skupiając się na swoim przyjacielu. Był zły na siebie, na Yoh i na różowowłosą dziewczynkę.
                Nagle jeden z krzewów obok stanął w płomieniach. Hao nawet się tym nie przejął.
- Duchu Ognia, zabierz mnie stąd – poprosił tylko i zaledwie moment później zniknął wraz ze swoim stróżem. Nigdy więcej nie pojawił się na terenie posiadłości Asakurów.

               
Pali się! – krzyknęła nagle Keiko, wyrywając swojego ojca i męża z medytacji. W jej oczach pojawił się strach, kiedy przypomniała sobie wydarzenia z przeszłości. Nienawidziła ognia. To ogień odebrał jej pierworodnego syna.
                Mikihisa od razu rzucił się w stronę wyjścia, by ugasić płonący krzew w ogrodzie. Zanim jednak wyszedł, jego wzrok na krótki moment spotkał się ze spojrzeniem małżonki. Tyle wystarczyło, aby miała pewność, że pomyślał o tym samym. Przepowiednia. Ból. Płacz dziecka. Płomienie.
                Przypomniała sobie moment, kiedy wydawało jej się, że zobaczyła swojego syna przez okno. Wtedy uznała to za złudzenie, ale teraz nie była już absolutnie przekonana. Jako miko3, nie wierzyła w zbiegi okoliczności.
- Keiko, wiem co teraz myślisz, ale to może być tylko… - zaczął Yohmei, ale kobieta mu przerwała.
- To nie może być przypadek, ojcze! – krzyknęła nieświadomie. W jej oczach pojawiły się łzy. – Mój syn… - Jej głos się załamał. Upadła na kolana, szlochając. – Moje dziecko…
- Twój syn jest teraz na górze z Tamao. Keiko, musisz być silna. Dla Yoh – powiedział Yohmei, kładąc dłoń na ramieniu córki.
- On nawet nie wie…
- Na razie jest zbyt młody. Powiemy mu, kiedy przyjdzie odpowiednia pora. Na razie lepiej dla nas wszystkich, jeżeli o niczym nie będzie wiedzieć.
                Keiko otarła łzy rękawem swojej modlitewnej szaty. Nie spoglądając na ojca, wstała i wyszła z pomieszczenia.
- Idę do świątyni. Muszę się pomodlić za mojego syna.
                Yohmei odwrócił wzrok w stronę okna, za którym widać było już tylko wypalone szczątki krzewu. Nie potrzebował nic więcej, by wiedzieć, za które dziecko pragnęła pomodlić się jego córka.


1Kitsune – jap. lis. W japońskim folklorze gra dość istotną rolę. Więcej o kitsune
2Tanuki – gatunek zwierzęcia z rodziny psowatych. W japońskim folklorze gra dość istotną rolę. Więcej o tanuki
3Miko – rodzaj szamana komunikującego się z duchami i słyszącego ich głosy, by pomagać innym w niebezpieczeństwie.




Witam :D
Coś mi się wydaje, że minimalnie zwiększyłam tempo. Yay!

Co do tego rozdziału, przyznać muszę, że jest typowym zapychaczem. Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie przejdziemy do jakiejś akcji. Spójrzmy prawdzie w oczy - na tym blogu nic się nie dzieje xD
Z ważnych spraw odnośnie tego konkretnego rozdziału, chcę tylko powiedzieć, że Tamao jest w tym opowiadaniu o rok młodsza od bliźniaków. Według dat urodzenia powinna być o 3 lata młodsza, ale taka sytuacja by mi zbytnio nie pasowała. Mam nadzieję, że problemu to większego nie robi :)

Zanim przejdziemy do odpowiedzi na komentarze, chcę Was powiadomić - i mam nadzieję, że uznacie to za dobrą wiadomość - częstotliwość dodawania rozdziałów powinna się zwiększyć. Nie, w żadnym razie nie wywalili mnie ze szkoły i nie narzekam na nadmiar wolnego czasu. Po prostu, mam ogromną motywację do pisania, o której prawdopodobnie powiem na drugim blogu w najbliższym czasie :)

Odpowiedzi na komentarze:
Ginny Kurogane: Trafiłaś z sedno z wróżkami! Kocham ideę wróżek z Piotrusia Pana i rzeczywiście się na nich wzorowałam :) Cieszę się, że polubiłaś Aoi, chociaż nie mówię, że ponownie pojawi się na tym blogu. Co do majtek, myślę, że byś się zdziwiła xD Dobra, to zabrzmiało dziwnie, ale ja nie jestem zboczeńcem xD
Spokoyoh: Tak, Duch Ognia jest be. Wredne stworzenie odciąga Hao od braciszka. Jestem przekonana, że Yoh zaprzyjaźniłby się z wróżkami nawet szybciej niż Hao...  No i widzę, że mi nie ufasz. Cóż, masz rację, to byłoby zbyt piękne, gdyby Hao tak po prostu pokazał się Asakurom. Mam w tym zakresie nieco inne plany...
Kasumi: Nie mam pojęcia, skąd znasz to imię... Przecież to nie tak, że Ciebie prosiłam o pomoc... A Yoriko ma wielkiego, umięśnionego faceta (taka wiadomość ekstra, miała się pojawić w rozdziale, ale jednak z niej musiałam zrezygnować). Niestety, czasem niechęć jest propagowana od najmłodszych lat :( Co do malca - wybacz kochana, ale ten synonim jest dla mnie ważny... I Ty jedyna wierzyłaś w moją dobroć (albo raczej moją niechęć do Yohmei'a). Nie wiem, czy ten rozdział Cię satysfakcjonuje xD

Pozdrawiam i do zobaczenia na PSA :*

PS: Nie wybiera się ktos może na koncert Queen'u i Adama Lamberta do Krakowa w lutym?