ZAWIESZENIE

Świat SK nie jest mi już tak bliski jak był kiedyś. Nie mówię, że nic więcej się tu nie pojawi, jednak proszę nie pisać do mnie z prośbą o nowe rozdziały.

czwartek, 13 listopada 2014

Rozdział XI

                Każdy ma swoje obowiązki. Jedni odkurzają, inni wynoszą śmieci, jeszcze inni wyprowadzają psa na spacer. Jednym z obowiązków bliźniaków było przynoszenie poczty ze skrzynki na listy znajdującej się na końcu ulicy. Od czasu do czasu Megumi dawała im drobne, więc chłopcy po drodze wstępowali do cukierni po ciastka albo lody.  Często zabierali ze sobą Juhi’ego, który – jak to pies – był bardzo z tego powodu zadowolony.
                Tym razem Daichi szedł jednak sam, bo jego brat i kuzyn strasznie wciągnęli się w granie na konsoli w najnowszą część Final Fantasy. Nawet szczeniak nie mógł mu towarzyszyć, bo po ostatnim spacerze zerwała się smycz, której zawsze używali.
                Mimo to nie narzekał, ciesząc się słonecznym dniem i zastanawiając, jak wykona zadanie, które na wakacje zadał im nauczyciel przyrody.
                Nie mieli daleko do skrzynki, znajdowała się ona może dwieście metrów od ich domu, razem z innymi, należącymi do sąsiadów. Już z daleka dało się łatwo zauważyć ich wściekleczerwony kolor i duży, biały symbol poczty.
                Przyspieszył nieco i już po kilku chwilach trzymał w ręce jakieś rachunki i pocztówkę od znajomych ojca, którzy wypoczywali sobie na Ibizie. Daichi miał już wracać, kiedy zauważył znajomą postać, nie tak daleko od siebie.
                Dziadek Akimori szedł wąską dróżką, prowadzącą do niedużej świątyni w lesie. Mało kto ją odwiedzał, zwłaszcza odkąd pojawiły się plotki o grasujących tam duchach. Rzecz jasna po wysłuchaniu opowieści pana Sōichirō, chłopiec nie bał się żadnych zjawisk nadprzyrodzonych. Mimo to, nigdy specjalnie nie ciągnęło go w tamto miejsce.
                Teraz jednak, widząc dziadka, opuszczona świątynia nieco go zaintrygowała. Schował listy do swojego czerwonego plecaczka z Pikachu i – starając się zachować odległość – zaczął śledzić starszego pana.
                Czuł się nieco dziwnie, kiedy tak ukrywał się, podążając za seniorem rodu.  Wrodzona ciekawość nie pozwalała mu jednak odpuścić, a jakiś szósty zmysł kazał nie ujawniać swojej obecności.
                Szli tak przez jakieś dziesięć minut, aż wreszcie na końcu dróżki ukazała się zaniedbana świątynia. Pan Akimori zbliżył się do niej i przysiadł na schodkach z pewnym trudem, opierając się na jednej nodze, jakby stawanie na niej sprawiało mu ból. Daichi skrył się w krzakach, czekając.
                Zaledwie moment później z przeciwnej strony wyszła starsza kobieta. Była bardzo niska, o siwych włosach spiętych w ciasny kok. Opierała się na lasce, a jej oczy zasłonięte były ciemnymi okularami. Albo tylko wyglądały na ciemne, przez cienie rzucane przez drzewa.
                Powiedziała coś cicho do dziadka bliźniaków, jednak Daichi’emu nie udało się wysłyszeć, co. Staruszkowie rozmawiali ze sobą przez chwilę, co jakiś czas wskazując na udo Sōichirō, gdzie – jak widział wcześniej chłopiec – znajdowała się tajemnicza, brzydka rana.
                W końcu staruszka wręczyła seniorowi Akimorich pudełko, identyczne jak to, w którym znajdowała się zielona maść. Co tu się działo? Przez przypadek, Daichi nieco się poruszył, a liście krzewu zaszeleściły cicho.
                Kobieta powiedziała coś do pana Sōichirō, wskazując dokładnie w miejsce, gdzie się chował. Wystraszony dziewięciolatek nie namyślał się długo i zaczął uciekać, starając się nie ujawnić. Zwolnił dopiero w połowie leśnej ścieżki, oglądając się za siebie po raz pierwszy. Nie zobaczył nikogo. Udało mu się. Uciekł, prawdopodobnie unikając wykrycia.
                Wciąż pozostawała sprawa dziwnej maści. Kim była ta staruszka? Czemu dziadek ukrywał dziwną ranę przed wszystkimi?
                Daichi nie znał odpowiedzi na te pytania. Musiał jednak koniecznie omówić wszystko z bratem i Fredem. W końcu, co trzy głowy to nie jedna.



Minęło dobrych kilka minut, zanim Yoh ochłonął po kłótni z kolegą. Siedział tylko na ziemi i trzymał się za bolącą kostkę. Wściekłość powoli gasła, ustępując miejsca strachowi. Hao naprawdę odszedł? Nienawidzi go? Sama myśl o tym sprawiała, że oczy zaczynały go szczypać. Popełnił ogromny błąd wyganiając przyjaciela. Ale przecież… nie mógł odejść daleko.
- Hao! – zawołał najgłośniej jak potrafił. – Hao, przepraszam!
                Odpowiedziały mu jedynie śpiewające skowronki i szelest drzew.
- Hao! Przepraszam cię, naprawdę! Ja nie chciałem! – krzyczał dalej, nie zdając sobie sprawy, że przyjaciel już od pewnego czasu znajdował się wiele kilometrów od niego. – Hao… - dodał już ciszej, widząc, że jego wołania nic nie dają. – Wróć, proszę…
                Łzy popłynęły mu po policzkach. Poczuł się nagle strasznie samotny. Zerknął w górę, na rozłożyste korony drzew, które zakrywały niewielką polankę niczym naturalne sklepienie liściastej jaskini. Był taki mały w porównaniu do tych starych sosen, które prawdopodobnie pamiętały jeszcze czasy, gdy rezydencja Asakurów roiła się od adeptów szamaństwa.
                W duchu liczył, że jak pokaże Hao techniki walki mieczem, ten chętniej zgodzi się na spotkanie z rodziną Yoh. Nigdy nie przypuszczałby, że ich sparing będzie mieć tak okropne konsekwencje. Nie rozumiał, dlaczego jego przyjaciel był tak zły. Zmienił się od ostatniego razu. Mówił o cierpieniu i ciężkich treningach… Mały Asakura nic z tego nie rozumiał. Chciał tylko mieć kogoś, z kim mógłby dzielić troski i radości. Kogoś, z kim mógłby bawić się i ćwiczyć, i znosić humory dziadka. Widział w Hao niemalże brata, chociaż ta myśl wydawała mu się niedorzeczna. To, że byli tak do siebie podobni nic nie znaczyło. Rodzice nie ukrywaliby przed nim rodzeństwa.
                Jednak Hao pozostawał jego pierwszym prawdziwym przyjacielem. Nieco dziwnym, skrytym, ale przyjacielem.
                Yoh pociągnął nosem i raz jeszcze spróbował wstać. Krzyknął z bólu i upadł, kiedy tylko spróbował przenieść ciężar ciała na lewą nogę. Teraz bał się jeszcze bardziej. Nie mógł się poruszać, Hao nigdzie nie było, a dziadek i mama raczej nie martwili się o niego, gdy znikał głębiej w ogrodzie.
                Rozejrzał się przestraszony, wciąż mając nadzieję, że gdzieś w pobliżu ujrzy znajomą sylwetkę. Niestety, poza wiewiórką skaczącą po gałęzi, wokół nie dostrzegł żywej duszy.



                I choć żadne żywe stworzenie w pobliżu nie było mu w stanie pomóc, nie wiedział, że jego poczynania od dobrych kilku minut obserwował jeden z duchów-rezydentów posiadłości.
                Paląc kiseru i siedząc spokojnie na gałęzi, Matamune rozmyślał nad podejrzanym zachowaniem Hao i zastanawiał się, co mogło doprowadzić do tak diametralnej zmiany długowłosego chłopca. Odkąd wrócił z Gakuen-ji, otaczała go zła, mroczna aura. I choć duchy nie czuły smaku, miały niezwykle wyostrzony węch. A nekomata wyczuwał w pobliżu Hao swąd spalenizny, który przywoływał złe wspomnienia.
                Kot wypuścił z pyszczka kółko z dymu. Spóźnił się. Nie mógł oszukać przeznaczenia kierującego tym chłopcem. Hao Asakura od początku był skazany na drogę zniszczenia i płomieni. I niezależnie od tego, jak bardzo Matamune chciał mu pomóc, rozkazy Króla Duchów były jasne. Nie mógł angażować się zanadto w życie bliźniaków. W przeciwnym razie, wróciłby do zaświatów i nigdy nie mógł pojawić się ponownie na Ziemi.
                Teraz jednak miał okazję coś zrobić. Nie udało mu się uratować Hao, ale mógł przysłużyć się chociaż Yoh. Raz jeszcze obrzucił chłopca pełnym troski spojrzeniem, po czym ruszył w stronę posiadłości, skacząc z jednego drzewa na drugie.
                Kiedy tylko stanął przed tylnym wejściem do rezydencji, od razu wyczuł w powietrzu aurę kogoś obcego. Zmarszczył nos i rozejrzał się na swój koci sposób. Gdy był tu ostatnim razem, wyczuwał tylko Keiko i Yohmei’a, ale teraz pojawiły się dwie nowe osoby. O ile jednej z nich nekomata w ogóle nie rozpoznawał, tak obecność drugiej nieco go zaskoczyła.
- Matamune? Co tu robisz? – usłyszał męski głos. Odwrócił się szybko, tylko po to, by zobaczyć Mikihisę stojącego na poręczy balustrady.
- Ciebie mógłbym zapytać o to samo – odpowiedział spokojnie. – Nie miałeś być w górach?
- Byłem. – Mikihisa zgrabnie zeskoczył na ziemię i zbliżył się do kota. – Chciałem jednak, by mój syn poznał osobę, którą tam spotkałem.
                Na początku Matamune planował dowiedzieć się czegoś więcej o towarzyszu Asakury, lecz dobrze pamiętał o wystraszonym chłopcu czekającym głęboko w ogrodzie.
- Skoro już mowa o Yoh, obawiam się, że potrzebuje on twojej pomocy.


                Strach i poczucie beznadziejności rosło w Yoh z każdą chwilą. Próbował wezwać któregoś z duszków liści, by sprowadził dziadka, jednak ból w kostce uniemożliwiał mu skupienie się na zadaniu. Nieważne, jak bardzo się starał, leżący obok listek nie miał zamiaru wznieść się w górę.
- Hao… Ojii-san… Kaa-chan… - łkał chłopiec. – Ktokolwiek… Pomocy…
                Jego kostka dość wyraźnie spuchnęła, a to z pewnością nie był dobry znak. Ból także nie malał.
- Ja nie chciałem… Przepraszam…
                Chmury nad nim powoli przepływały po niebie, raz po raz odsłaniając i zakrywając słońce. Robiło się coraz chłodniej, a pomiędzy drzewami świszczał nieprzyjemnie wiatr.
                Nagle ktoś pojawił się tuż za chłopcem, rzucając na niego cień. Mały Asakura odwrócił się szybko i jęknął, kiedy gwałtowny ruch poruszył skręconą kostką.
                Pierwszym, co zobaczył, były czyjeś długie nogi. Dopiero, gdy zadarł głowę wysoko w górę, ujrzał znajomy strój i ptasią maskę.
- Oto-san? – zdziwił się młody szaman, spoglądając na ojca. Był on chyba ostatnią osobą, którą spodziewałby się zobaczyć w tym momencie.
                Mikihisa przykucnął obok syna i uniósł go, jakby ten nie ważył więcej niż pióra, którymi tak często się posługiwał.
- Coś ty narobił, Yoh? – spytał ojciec, kierując się dróżką w stronę posiadłości.
                Chłopiec skierował wzrok na twarz taty, spoglądając na jego ptasią maskę i zastanawiając się, jaką musi mieć teraz minę. Jest na niego zły? Martwi się? A może to dla niego obojętne? Przez wiecznie poważny ton ojca, Yoh nigdy nie umiał odgadnąć, co tamten myśli w danej chwili.
- Ja… Przewróciłem się. – Mały szaman sam nie wiedział, czemu skłamał. Wciąż coś mówiło mu, że nie powinien wspominać o Hao. Wiązałoby się to ze zbyt długimi wyjaśnieniami, a on nie miał ochoty teraz o tym opowiadać.
                Czuł, że podejmując decyzję o ukrywaniu kontaktów z innym szamanem na samym początku, automatycznie postanowił nie zdradzać tego sekretu nikomu, niezależnie od okoliczności.
                Normalny ojciec w takim momencie zacząłby wypytywać syna o jego dzień i treningi, zważając na to, jak długo się nie widzieli. Mikihisa jednak przez większość drogi się nie odzywał, trzymając wzrok utkwiony gdzieś przed sobą.
- Oto-san… Kiedy wróciłeś? – spytał w końcu Yoh, nie mogąc znieść tej ciszy.
- Niedawno – odpowiedział lakonicznie mężczyzna. Mały Asakura westchnął, co chyba trochę otrzeźwiło starszego szamana. – Ale przyprowadziłem ze sobą kogoś, kogo powinieneś poznać.
                Oczy Yoh rozbłysły. Przecież… Nie, to niemożliwe, by to był Hao. Nie było żadnego powodu, dla którego to miałby być Hao. Pomimo tego, pięciolatek zapomniał na chwilę o bólu, zastanawiając się, kogo chce mu przedstawić Mikihisa.


                Yoh miał naprawdę duże szczęście. Okazało się, że skręcenie nie było zbyt ciężkie i Asakurowie spokojnie potrafili poradzić sobie bez pomocy lekarza. Keiko sprawnie unieruchomiła kostkę syna i nakazała mu leżeć. Tuż po tym przyniosła mu jeszcze gorącej czekolady i ciasteczek, żeby poprawić humor swojemu małemu pacjentowi. Mama była naprawdę kochana.
                Chłopiec leżał sobie na tatami i popijał ciepły napój, kiedy zobaczył w drzwiach wysoką sylwetkę ojca. Dopiero po chwili dostrzegł kryjącą się za nim, drobną postać.
- Yoh, chciałbym, żebyś poznał Tamao – powiedział Mikihisa, delikatnie popychając dziewczynkę do przodu. Po raz pierwszy mały Asakura zobaczył u ojca taką delikatność. To zabolało. Z nim nigdy się tak nie obchodził. Prawie nie było go w domu, a nawet kiedy się pojawiał, praktycznie nie zwracał na syna uwagi, dyskutując o czymś zawzięcie z dziadkiem lub z mamą. Do tej pory Yoh nie wiedział nawet, dlaczego Mikihisa nosi maskę.
                Dlatego teraz, widząc go zachowującego się niemalże ojcowsko w stosunku do dziewczynki, poczuł się zdradzony. Pomimo tego, przyjrzał się jej uważniej.
                Przybyszka była bardzo niska i chuda. Najbardziej w oczy rzucały się jej różowe włosy i twarz, którą pokrywał duży rumieniec. Była ubrana w prostą, białą sukienkę, a w rękach kurczowo trzymała coś w rodzaju notatnika.
- Spotkałem Tamao w trakcie swojej podróży. Jest sierotą, ale dostrzegłem w niej szamańskie moce. Pozostanie tutaj pod opieką twojego dziadka.
- Czyli ona tu teraz będzie mieszkać? – spytał Yoh, ale jego ojciec zdążył już wyjść, zostawiając go sam na sam z nową koleżanką. Ta stała cały czas w drzwiach, wbijając wzrok w podłogę.
                Asakura czuł z jednej strony radość, że nie będzie już jedynym dzieckiem w posiadłości, ale równocześnie miał wrażenie, że zdradza Hao tak szybko znajdując kogoś na jego miejsce. Mimo to, nie potrafił być zły na Tamao. Wiedział, że to nie jej wina, a możliwość uczenia się z kimś jeszcze była bardzo kusząca.
- H-hej, jestem Yoh – powiedział swobodnie. – Wybacz, że do Ciebie nie podejdę, ale mam skręconą kostkę – uśmiechnął się przepraszająco.
                Dziewczynka nieśmiało podniosła na niego wzrok i podeszła kilka kroków bliżej. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale szybko je zamknęła i zamiast tego zaczęła coś rysować w notatniku. Zaledwie moment później pokazała rysunek przedstawiający uśmiechniętą buzię i dwoje prowizorycznych ludzi podających sobie ręce.
- Też mi cię miło poznać – zaśmiał się Yoh.
- A my!?
- A nas to nie przedstawisz!?
                Nagle zza dziewczynki wypadły dwa stworzenia. Jedno z nich przypominało lisa, drugie nieco dziwnego szopa. Po sposobie ich poruszania się nietrudno było się domyślić, że były duchami. W ich wyglądzie było coś nieprzyjemnego, choć pięciolatkowi trudno było rozpoznać, co.
- Konchi! Ponchi! – pisnęła dziewczynka, wyraźnie zażenowana.
- Skoro nasza Tamcia nas nie przedstawi, sami to zrobimy – powiedział lis. – Jestem Konchi, kitsune1. A to mój towarzysz, Ponchi. Jest tanuki2. Jesteśmy duchami stróżami tej różowowłosej istotki.
                Choć było to właściwie tylko przedstawienie się, wypowiedziane przez Konchi’ego brzmiało jakoś dziwnie. Yoh stwierdził, że chyba żal mu Tamao.
- Ja nie mam jeszcze ducha stróża – powiedział w końcu, by zmniejszyć nieco wstyd koleżanki. – Poczęstujesz się może ciastkiem?
                To mówiąc, przysunął w jej stronę talerzyk z wypiekami Keiko. Dziewczynka nieśmiało wzięła jedno i uśmiechnęła się delikatnie.
- Arigatou, Yoh-sama.


Nie sądzę, by godzenie się z tym dzieciakiem było dobrym pomysłem. Liczyłem, że masz w sobie więcej rozumu – powiedział Duch Ognia, kiedy Hao szedł wzdłuż parku z zamiarem przeteleportowania się do rezydencji Asakurów.
                Chłopiec spojrzał na swojego stróża z zaskoczeniem.
- A-ale dlaczego miałoby to być złym pomysłem? – spytał, całkowicie zbity z tropu. – To mój przyjaciel…
                Duch Ognia pojawił się przed chłopcem, unosząc się tak, że malec musiał zadrzeć głowę do góry. Założył ręce na piersi, jak to miał w zwyczaju i spojrzał na chłopca swoimi błyszczącymi, zielonymi oczami.
- Jest za słaby dla ciebie. Powinieneś szukać potężnych sojuszników. Turniej się zbliża…
- Jaki Turniej? – spytał chłopiec, przypominając sobie, że jego stróż już o czymś takim wspominał.
- Turniej Szamanów. Ogólnoświatowy pojedynek wszystkich szamanów, który wyłania Króla. Zwycięzca otrzymuje moc Króla Duchów, stając się najpotężniejszą osobą na Ziemi.
                Hao był zupełnie zaskoczony. Nie spodziewał się, że to tak poważna sprawa.
- I ja… Ja miałbym wziąć w nim udział?
                Na twarzy ducha pojawił się wyraz satysfakcji. Zaśmiał się bezgłośnie.
- Nie tylko wziąć udział. Ty masz go wygrać.
                Chłopiec zatrzymał się w pół kroku. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że jego usta były lekko otwarte. Widząc, że jego słowa wywołały odpowiednią reakcję, Duch Ognia kontynuował:
- Dlatego też nie możesz pozwolić sobie na marnowanie czasu ze słabymi szamanami, jak Yoh.
                Hao zacisnął pięść.
- Ale to mój przyjaciel… Na pewno zastanawia się, co się ze mną stało…
- Jesteś pewien? – Ton, w jakim powiedział to Duch Ognia był zastanawiający.
- C-co masz na myśli?
- Wydaje ci się, że Yoh aż tak na tobie zależy?
                Zanim mały szaman mógł cokolwiek odpowiedzieć, wokół niego wyrosły płomienie, zasłaniając mu zupełnie widok. Oślepiony jasnym światłem, zamknął oczy. Kiedy znów je otworzył, znajdował się nad ziemią, przytrzymywany przez Ducha Ognia.
                Wznosili się nad dachem rezydencji Asakurów. Zmierzchało, więc w jednym z pokoi paliło się światło. Hao nie potrzebował wiele, by odgadnąć do kogo należała sypialnia. Nawet z tej odległości widział bez problemu plakaty Soul Boba i leżący pod ścianą bokken.
                Yoh siedział na swoim tatami, w połowie przykryty białą kołdrą. Śmiał się, rozmawiając z kimś. Duch Ognia specjalnie zbliżył się do okna, by Hao mógł zobaczyć, że na łóżku chłopaka siedziała różowowłosa dziewczynka i z lekkim rumieńcem na twarzy słuchała tego, co opowiadał jej kolega.
- Mówiłem ci, że wcale mu tak bardzo nie zależy. Raczej nie miał problemu ze znalezieniem nowego towarzysza, czyż nie?
                Hao poczuł się nagle zdradzony. Nie mógł uwierzyć, że Yoh tak szybko o nim zapomniał i jakby nigdy nic śmiał się i rozmawiał z jakąś dziewczyną.
                Duch Ognia opuścił go na ziemię, wyraźnie zadowolony z uzyskanego efektu. Mały szaman nie dbał jednak o to, skupiając się na swoim przyjacielu. Był zły na siebie, na Yoh i na różowowłosą dziewczynkę.
                Nagle jeden z krzewów obok stanął w płomieniach. Hao nawet się tym nie przejął.
- Duchu Ognia, zabierz mnie stąd – poprosił tylko i zaledwie moment później zniknął wraz ze swoim stróżem. Nigdy więcej nie pojawił się na terenie posiadłości Asakurów.

               
Pali się! – krzyknęła nagle Keiko, wyrywając swojego ojca i męża z medytacji. W jej oczach pojawił się strach, kiedy przypomniała sobie wydarzenia z przeszłości. Nienawidziła ognia. To ogień odebrał jej pierworodnego syna.
                Mikihisa od razu rzucił się w stronę wyjścia, by ugasić płonący krzew w ogrodzie. Zanim jednak wyszedł, jego wzrok na krótki moment spotkał się ze spojrzeniem małżonki. Tyle wystarczyło, aby miała pewność, że pomyślał o tym samym. Przepowiednia. Ból. Płacz dziecka. Płomienie.
                Przypomniała sobie moment, kiedy wydawało jej się, że zobaczyła swojego syna przez okno. Wtedy uznała to za złudzenie, ale teraz nie była już absolutnie przekonana. Jako miko3, nie wierzyła w zbiegi okoliczności.
- Keiko, wiem co teraz myślisz, ale to może być tylko… - zaczął Yohmei, ale kobieta mu przerwała.
- To nie może być przypadek, ojcze! – krzyknęła nieświadomie. W jej oczach pojawiły się łzy. – Mój syn… - Jej głos się załamał. Upadła na kolana, szlochając. – Moje dziecko…
- Twój syn jest teraz na górze z Tamao. Keiko, musisz być silna. Dla Yoh – powiedział Yohmei, kładąc dłoń na ramieniu córki.
- On nawet nie wie…
- Na razie jest zbyt młody. Powiemy mu, kiedy przyjdzie odpowiednia pora. Na razie lepiej dla nas wszystkich, jeżeli o niczym nie będzie wiedzieć.
                Keiko otarła łzy rękawem swojej modlitewnej szaty. Nie spoglądając na ojca, wstała i wyszła z pomieszczenia.
- Idę do świątyni. Muszę się pomodlić za mojego syna.
                Yohmei odwrócił wzrok w stronę okna, za którym widać było już tylko wypalone szczątki krzewu. Nie potrzebował nic więcej, by wiedzieć, za które dziecko pragnęła pomodlić się jego córka.


1Kitsune – jap. lis. W japońskim folklorze gra dość istotną rolę. Więcej o kitsune
2Tanuki – gatunek zwierzęcia z rodziny psowatych. W japońskim folklorze gra dość istotną rolę. Więcej o tanuki
3Miko – rodzaj szamana komunikującego się z duchami i słyszącego ich głosy, by pomagać innym w niebezpieczeństwie.




Witam :D
Coś mi się wydaje, że minimalnie zwiększyłam tempo. Yay!

Co do tego rozdziału, przyznać muszę, że jest typowym zapychaczem. Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie przejdziemy do jakiejś akcji. Spójrzmy prawdzie w oczy - na tym blogu nic się nie dzieje xD
Z ważnych spraw odnośnie tego konkretnego rozdziału, chcę tylko powiedzieć, że Tamao jest w tym opowiadaniu o rok młodsza od bliźniaków. Według dat urodzenia powinna być o 3 lata młodsza, ale taka sytuacja by mi zbytnio nie pasowała. Mam nadzieję, że problemu to większego nie robi :)

Zanim przejdziemy do odpowiedzi na komentarze, chcę Was powiadomić - i mam nadzieję, że uznacie to za dobrą wiadomość - częstotliwość dodawania rozdziałów powinna się zwiększyć. Nie, w żadnym razie nie wywalili mnie ze szkoły i nie narzekam na nadmiar wolnego czasu. Po prostu, mam ogromną motywację do pisania, o której prawdopodobnie powiem na drugim blogu w najbliższym czasie :)

Odpowiedzi na komentarze:
Ginny Kurogane: Trafiłaś z sedno z wróżkami! Kocham ideę wróżek z Piotrusia Pana i rzeczywiście się na nich wzorowałam :) Cieszę się, że polubiłaś Aoi, chociaż nie mówię, że ponownie pojawi się na tym blogu. Co do majtek, myślę, że byś się zdziwiła xD Dobra, to zabrzmiało dziwnie, ale ja nie jestem zboczeńcem xD
Spokoyoh: Tak, Duch Ognia jest be. Wredne stworzenie odciąga Hao od braciszka. Jestem przekonana, że Yoh zaprzyjaźniłby się z wróżkami nawet szybciej niż Hao...  No i widzę, że mi nie ufasz. Cóż, masz rację, to byłoby zbyt piękne, gdyby Hao tak po prostu pokazał się Asakurom. Mam w tym zakresie nieco inne plany...
Kasumi: Nie mam pojęcia, skąd znasz to imię... Przecież to nie tak, że Ciebie prosiłam o pomoc... A Yoriko ma wielkiego, umięśnionego faceta (taka wiadomość ekstra, miała się pojawić w rozdziale, ale jednak z niej musiałam zrezygnować). Niestety, czasem niechęć jest propagowana od najmłodszych lat :( Co do malca - wybacz kochana, ale ten synonim jest dla mnie ważny... I Ty jedyna wierzyłaś w moją dobroć (albo raczej moją niechęć do Yohmei'a). Nie wiem, czy ten rozdział Cię satysfakcjonuje xD

Pozdrawiam i do zobaczenia na PSA :*

PS: Nie wybiera się ktos może na koncert Queen'u i Adama Lamberta do Krakowa w lutym?


czwartek, 11 września 2014

Rozdział X

Wiele dzieci w Japonii spędza swoje wakacje nad książkami. Ilość zadania domowego zadawanego w szkole czasem zmusza je nawet do zrezygnowania z pewnych przyjemności, jakie daje czas wolny. Daiki i Daichi też należeli do tej grupy, jednak starali się utrzymywać dobrą minę do złej gry i cieszyć każdą chwilą, którą mogli spędzić wedle własnego uznania.
                Tego dnia, zaledwie parę dni po zakończeniu roku szkolnego, wybrali się z Fredem i dziadkiem na długi spacer, wstępując po drodze na lody. Nie byli jedynymi, którzy wpadli na ten pomysł. Kiedy dotarli do niewielkiej lodziarni, ich oczom ukazała się niezmiernie długa kolejka. Przez chwilę rozważali nawet rezygnację, ale wola walki z upałem okazała się większa niż brak cierpliwości. Ustawili się więc za jakimś młodym małżeństwem z dzieckiem i czekali. Pan Sōichirō nakazał im jednak stanąć nieco dalej, nie chcąc niepotrzebnie wydłużać kolejki.
                W pewnym momencie Fred ujrzał zbliżającą się do nich dziewczynę, mniej więcej w swoim wieku. Była dość wysoka, jak na Japonkę. Jej włosy były ciemnorude, a tęczówki powiększone przy pomocy soczewek. Po jej stroju nietrudno było wywnioskować, że to gyaru1. I to naprawdę ładna gyaru
                Nie zdołał się jednak zbyt długo napatrzeć, gdyż w tym momencie jakaś drobna istotka wpadła prosto na Daiki’ego, który z kolei cofnął się i nadepnął Amerykaninowi na stopę.
- Daiki-senpai! – zapiszczała ciemnowłosa dziewczynka, obskakując chłopca jak fanka swojego idola.
- Kimiko! – starszy z bliźniaków z lekkim zażenowaniem odsunął od siebie koleżankę. – Prosiłem cię przecież, żebyś tego nie robiła…
- Ale… Nie widzieliśmy się już od ponad tygodnia! – Kimiko zrobiła smutną minkę, ale zaledwie sekundę później znów wróciła do poprzedniego podekscytowania. - Co porabiałeś? Dalej ćwiczysz kendo, prawda? Muuusisz, po prostu muuusisz mi powiedzieć, kiedy macie zawody! Przyjdę wam kibicować!
                Fred spoglądał z lekkim zaskoczeniem na fankę kuzyna, która z powodu niskiego wzrostu musiała cały czas zadzierać głowę wysoko do góry, by móc popatrzeć na Daiki’ego. „Kto to jest?” – zastanawiał się, patrząc jak mała podskakuje w miejscu, ze zniecierpliwieniem czekając na odpowiedź.
- Kimiko, oczywiście, że mój brat powiadomi cię o zawodach. Przecież wie, jakie to dla ciebie ważne. – Daichi wtrącił się do rozmowy z szerokim uśmiechem, za co dostał od bliźniaka kuksańca w bok.
- Super! – ucieszyła się dziewczynka, klaszcząc wesoło w dłonie. – Jesteście tacy mili! – zawołała i przytuliła się do Daiki’ego.
- Kimiko-chan! Nie przeszkadzaj chłopcom! – Nagle koło nich pojawiła się gyaru, którą wcześniej zauważył Fred. Obrzuciła spojrzeniem bliźniaków Akimori, po czym na nieco dłuższą chwilę zatrzymała wzrok na ich kuzynie. – Przepraszam za siostrę. Jest… Ona po prostu bardzo lubi Daiki’ego i czasem nie potrafię jej zatrzymać – wyjaśniła, nieco zawstydzona zaistniałą sytuacją. Chwyciła dziewczynkę za rękę i odciągnęła ją od zażenowanego chłopca.
- Nic się nie stało, Daiki’emu to wcale nie przeszk… Auć! - Daichi nawet nie skończył, bo brat kopnął go w piszczel.
                Nastolatka popatrzyła przez chwilę na braci, którzy spoglądali na siebie tak, jakby mieli zamiar pozbijać się nawzajem – oczywiście w granicach braterskiej miłości. Po chwili zwróciła się do Freda:
- Jestem Yoriko – powiedziała i ukłoniła się. – Nie wiedziałam, że chłopcy mają starszego brata.
- Nie jestem ich bratem, tylko kuzynem – wyjaśnił od razu Amerykanin i uśmiechnął się. – Fred, miło mi poznać.
                Przez chwilę stali w milczeniu, spoglądając na siebie niepewnie. Z niezręcznej sytuacji wyrwało ich dopiero przyjście dziadka z lodami.
 - To my już chyba pójdziemy… - powiedziała Yoriko, chwytając siostrę za rękę. – Miło było spotkać. Ja mata!
                Po tych słowach obie odeszły, zostawiając chłopców z panem Akimori i lodami truskawkowymi. Staruszek nie pytał o nic, najwyraźniej dobrze wiedząc, kim były napotkane dziewczyny i jak wygląda ich relacja z jego wnukami.
                Daiki jednak nie miał zamiaru porzucić tego tematu. Kiedy kierowali się znów w stronę domu, stwierdził:
- Dziewczyny są dziwne.
- Naprawdę? Twoja mama też? - Dziadek zaśmiał się na słowa starszego z bliźniaków.
- Nie, ale mama… Mama to mama, nie jest normalną dziewczyną. A reszta… Reszta jest dziwna.
                Pan Akimori uśmiechnął się pobłażliwie do chłopca. „Zobaczymy, co powiesz za kilka lat” – pomyślał. Powiedział jednak coś innego:
- Wiesz, Daiki… Nie wszystkie dziewczyny są takie złe. Pozwól, że opowiem wam dalszą część historii Hao i Yoh…


                Po kłótni z Yoh, zdenerwowany Hao chciał odejść jak najdalej od rezydencji Asakurów. Nawet nie myślał o tym, gdzie się teleportuje. Zdziwił się trochę, kiedy zdał sobie sprawę, że pojawił się na jakimś osiedlowym placu zabaw. Była piękna pogoda, więc mnóstwo rodziców przyprowadziło tu swoje pociechy, by mogły się razem pobawić.
                Dzieci było naprawdę dużo, od najmłodszych, bawiących się w piasku, po nastolatków, siedzących na oparciach ławek i spoglądających na chłopaka pokazującego tricki na deskorolce. Kilku chłopców, mniej więcej w wieku Hao, urządziło wyścigi żuków i głośno kibicowało swoim zawodnikom. Dwie dziewczynki kłóciły się o lalkę. I było głośno. Potwornie głośno.
                To uderzyło Hao tak nagle jak fala tsunami. Myśli i głosy wszystkich w jego najbliższym otoczeniu zabrzmiały jednocześnie w jego głowie powodując tak koszmarny ból, że chłopiec upadł na kolana i przyłożył dłonie do czoła. Jeszcze nigdy nie znalazł się w tak tłocznym miejscu jak to. W tak okropnym szumie nie potrafił już nawet usłyszeć własnych myśli.
                Sam nie wiedział, jakim cudem udało mu się wstać i uciec w stronę niewielkiego, lecz znacznie mniej zatłoczonego parku. Jak przez mgłę pamiętał tylko, że padł na ziemię obok jakiegoś drzewa i skulił się jak zranione zwierzątko, czekając aż fala bólu minie.
                Kilkoro ludzi przeszło obok niego, rzucając tylko krótkie spojrzenia w stronę chłopca. Nikt z nich nie zatrzymał się, by pomóc. Pośród natłoku myśli, Hao udało się wychwycić niewyraźne zdania, odnoszące się do niego: „Bezdomne dzieci, co to za rodzice?”, „Pewnie dzieciak pokłócił się z kolegami o błahostkę i teraz ryczy”, „Jak można pozostawić chłopcu takie długie włosy?”. Przyciągnął kolana pod brodę i zamknął oczy, czując jak po policzkach płyną mu łzy. Sam nie wiedział, dlaczego zaczął płakać. Czy to przez ból? A może raczej przez odrzucenie, które towarzyszyło mu odkąd tylko pamiętał? Nagle zapragnął pobiec do Yoh i przeprosić go za wszystko. Byle tylko nie czuć tej koszmarnej samotności.
                Wiedział jednak, że nie może tego zrobić. Przyjaciel prawdopodobnie go nienawidził. Pewnie siedział już teraz w domu z rodziną i nawet nie myślał o tym, co stało się z jego długowłosym przyjacielem.
                Zresztą, przecież nawet nie byli przyjaciółmi… Nie mogli nimi być. Yoh był zbyt słaby, nic nie rozumiał. Jak Hao miałby spędzać czas z kimś, kto ma tak małe pojęcie o rzeczywistości? Duch Ognia z pewnością by się z nim zgodził.
                Czując, jak ból ustępuje, mały szaman otarł rękawem łzy z oczu i powoli wstał, wreszcie mogąc się rozejrzeć na spokojnie. W promieniu wzroku nie widział żadnych ludzi, a do jego uszu dochodził jedynie daleki gwar z placu zabaw. Odetchnął z ulgą i ruszył jedną z parkowych alejek.
                Słońce prześwitywało przez gałęzie drzew, tworząc na ziemi niezwykłe wzory. Poza cichymi już teraz głosami dzieci, słychać było tylko śpiew ptaków i szelest wiatru. Było to dość niezwykłe jak na tak duże miasto.
                W pewnym momencie jego uwagę przykuło niewielkie, różowe światełko na jednym z liści rosnącego obok krzewu. Chłopiec zbliżył się do niego, zaintrygowany. Dopiero z odległości około dwóch metrów zdał sobie sprawę, że patrzy na drobną, skrzydlatą istotkę.
 - Wróżka? – zdziwił się Hao. Kwiatowy duszek spojrzał na niego i sfrunął nieco niżej.
                Kiedy jednak malec chciał dotknąć latającego stworzonka, to zaśmiało się i odleciało w stronę kolejnego krzewu. Głos wróżki przypominał raczej dzwonienie dzwoneczka niż prawdziwą mowę.
- Zaczekaj! – zawołał szaman i pobiegł za różową istotką.
                Na początku udawało mu się ją jeszcze dostrzec, ale po kilku zakrętach stracił wróżkę z oczu. Zrezygnowany, rozejrzał się, licząc, że może uda mu się jeszcze zobaczyć inne niezwykłe stworzenia w parku. Sam nie wiedział, dlaczego tak mu na tym zależało. Może miało to związek z tym, że duchy towarzyszyły mu odkąd pamiętał i były zawsze jego jedynymi przyjaciółmi.
                Jego spojrzenie powędrowało w stronę niewielkiej, otwartej przestrzeni. Na porośniętej trawą łączce bawiła się trójka dzieci, rzucając do siebie latającym talerzem. Wokół nich biegał piesek, starając się złapać latający krążek w locie.
                Hao przygotował się już na ból głowy, ale, co ciekawe, nie był on tak silny jak poprzednio. Może dlatego, że dzieci skupiły się na grze i w sumie nie myślały nawet, co robią. Młody szaman musiał przyznać, że takie otoczenie całkowicie mu odpowiadało.
                Przysiadł na najbliższej ławce i po prostu obserwował grę. Nie miał jednak odwagi podejść i zapytać, czy może dołączyć. Jego wzrok podążał za latającym talerzem, co jakiś czas kierując się też w stronę grających. Miał przed sobą dzieci w podobnym wieku, co on, może parę lat starsze. Dwóch chłopców i dziewczynka, wszyscy w ładnych ubrankach. Cała trójka miała ciemne włosy i oczy, tak jak większość dzieci, które Hao spotykał do tej pory.
                W pewnym momencie frisbee przeleciało za wysoko i dziewczynce nie udało się go złapać. Latający talerz opadł na ziemię dopiero za ławką, na której siedział szatynek. Chłopiec odwrócił się, ale widok zasłoniły mu krzaki. Odsunął ręką jedną z gałęzi i zobaczył coś, czego się nie spodziewał.
                Latający talerz trzymała dziewczynka, zupełnie inna niż wszystkie, które dotąd widział mały szaman. Jej włosy były jasnobrązowe, a oczy niebieskie, tak samo jak jej sukienka. Nie miała azjatyckich rysów, co było dla malca niejaką nowością. To nie tak, że nie spotkał nigdy obcokrajowców, ale… Nigdy nie widział kogoś tak bardzo różniącego się od jego czarnowłosych towarzyszek z sierocińców.
                Mała Japonka pobiegła w jego stronę, by odzyskać latający talerz. Nie zwróciła nawet uwagi na siedzącego na ławce Hao i od razu ruszyła między drzewa. Na widok jasnowłosej, jej czoło zmarszczyło się.
- Ej, gaijin2, oddawaj nasze frisbee! – zawołała i wyrwała latający talerz z rąk zaskoczonej szatynki.
- S-sumimasen. – Niebieskooka dziewczynka skłoniła się, wyraźnie przestraszona. – Nie chciałam go zabrać… Tylko podać.
- Trzeba było go w ogóle nie dotykać – burknęła mała Japonka. – Wracaj do swoich niewidzialnych przyjaciół – zaśmiała się jeszcze i szybko wróciła do swoich towarzyszy.
                Druga dziewczynka przez chwilę spoglądała za odchodzącą, po czym pochyliła głowę i ruszyła powoli w przeciwną stronę. Hao, sam nie wiedząc czemu, poczuł potrzebę, by za nią iść. Jego sympatia do trójki grających zdecydowanie zmalała. A coś w cudzoziemce go zaintrygowało. Tak jak podczas przebywania z Yoh, poczuł wokół niej wyraźną aurę. Trzeba też przyznać, że jego podejrzliwość wzmogły także słowa ciemnowłosej dziewczynki o niewidzialnych przyjaciołach.
                Powoli zaczął śledzić niebieskooką, zagłębiając się w gęściej zarośniętą część parku. Trochę zdziwił go kierunek, w jakim się poruszała, ale nie miał zamiaru zawrócić. W sumie nie miał nic ciekawszego do zrobienia.
                W pewnym momencie dziewczynka zatrzymała się przed jednym z drzew. Wyglądało praktycznie tak samo jak pozostałe, z tą tylko różnicą, że znajdowała się w nim dość głęboka dziupla. Kiedy szatynka podeszła bliżej, z dziury w pniu wyleciało co najmniej kilkanaście wróżek w najróżniejszych kolorach. Hao aż zaparło dech z zachwytu.
                Dziewczynka usiadła na kamieniu i szepnęła coś do skrzydlatych istotek, nadal nie zdając sobie sprawy z obecności kogoś jeszcze. Kwiatowe duszki przysiadły obok niej, jeden zaplątując się w jej włosy. Kiedy cudzoziemka zajęta była uwalnianiem natręta, chłopiec odważył się podejść bliżej.
- O-ohayō – przywitał się nieśmiało. Dziewczynka aż podskoczyła, nie spodziewając się nikogo. Wróżki odfrunęły wystraszone.
- Ohayō… Przyszedłeś się ze mnie śmiać, tak? Przysłali cię Yoshike, Noriaki i Hisato? – powiedziała zrezygnowanym tonem, jakby było to dla niej coś, do czego zdążyła przywyknąć.
- Co? Kto? – zdziwił się chłopiec. – N-nie… Dlaczego miałbym się z ciebie śmiać? Ja… Zauważyłem, że masz kontakt z wróżkami. Chciałem się im bliżej przyjrzeć, ale uciekały ode mnie.
                Dziewczynka otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Przez chwilę patrzyła na niego bez słowa, a moment później na jej twarzy pojawił się uśmiech. Jeden ze skrzydlatych duszków usiadł jej na ramieniu.
- Ty też je widzisz? – ucieszyła się i podeszła bliżej. – Super! Nigdy jeszcze nie spotkałam szamana w moim wieku!
                Hao poczuł nagle dziwne uczucie deja vu. Jasnowłosa zachowywała się bardzo podobnie do Yoh, kiedy zobaczyli się po raz pierwszy. Były wychowanek domu dziecka zaczął się zastanawiać, czy wyśmiewanie przez rówieśników jest normalne w życiu każdego małego szamana.
- Dla mnie jesteś drugą taką osobą – przyznał, sam nie myśląc, co mówi. Kiedy nowa koleżanka spojrzała na niego pytająco, wyjaśnił: - Wcześniej spotkałem tylko jednego szamana.
                Coś w jego tonie musiało wzbudzić podejrzenia w dziewczynce, bo zmarszczyła czoło.
- Co się z nim stało? – spytała, siadając. Po krótkim wahaniu chłopiec przysiadł obok.
- On… Pokłóciliśmy się.
- Ojej… Pewnie za nim tęsknisz?
- Ja… - Przez moment Hao miał wielką ochotę opowiedzieć nieznajomej o swojej przyjaźni z Yoh, ale zdał sobie sprawę, że może nie powinien tego robić tak pochopnie. Duch Ognia na pewno by tego nie popierał. – Może. Czemu cię to ciekawi?
- Tak po prostu. – Wzruszyła ramionami. – Kiedy moi rodzice się pokłócili i rozstali, mama dużo płakała i tęskniła za tatą. Dopiero jak spotkała wujka Kenzo i przyjechałyśmy do Japonii to znowu zaczęła się śmiać… - dodała, uśmiechając się smutno. Młody szaman usłyszał jeszcze, jak dodała w myślach: Szkoda, że nikt mnie tutaj nie lubi…
- Jak masz na imię? – Czując, że temat rozmowy schodzi na bardzo osobisty tor, szatynek postanowił go zmienić.
- Tutaj mówią na mnie po prostu gaijin. To takie przezwisko… Ale wujek nazywa mnie Aoi-chan3, przez moje oczy. Mówi, że to łatwiejsze do wypowiedzenia niż moje prawdziwe imię.
- Ja jestem Hao. Miło cię poznać, Aoi-chan. – Chłopiec uśmiechnął się.
                Przez chwilę nastała między nimi przyjazna cisza. Malec usłyszał jednak myśli nowej znajomej: Jest zupełnie inny niż wszyscy. Taki miły.
                Do jego policzków napłynęło nagle dziwne ciepło. Czując, że się rumieni, szybko odwrócił wzrok. Jego spojrzenie padło na błękitną wróżkę, która przysiadła blisko jego dłoni i przyglądała mu się z zainteresowaniem. Odruchowo zabrał rękę, gwałtownym ruchem płosząc drobne stworzonko.
- Niech to – mruknął, zły na samego siebie.
- Musisz być bardziej delikatny. Wróżki nie lubią szybkich ruchów – powiedziała Aoi-chan i powoli wyciągnęła rękę przed siebie. Zaledwie moment później podleciała do niej inna wróżka, siadając dziewczynce na dłoni.
                Hao przyjrzał się jej z bliska. Była śliczna. Cała żółta, o delikatnych, półprzezroczystych skrzydełkach jak od ważki. Jej włosy i sukienka błyszczały, jak pokryte brokatem. Była wielkości małego palca i zdawała się niezwykle krucha, jakby stworzona ze szkła.
- Piękna, prawda? – Aoi-chan uśmiechnęła się, widząc reakcję chłopca. – Potrzymaj ją, jeśli chcesz, tylko bądź delikatny.
                To mówiąc, powoli zbliżyła swoją dłoń do wyciągniętej ręki Hao. Wróżka popatrzyła na niego przez chwilę, po czym delikatnie przeskoczyła na jego palec. Nie ważyła więcej niż płatek kwiatka. Uśmiechnęła się, widząc niepewność małego szamana i powiedziała coś w swoim języku, co brzmiało jak ciche połączenie śpiewu skowronka i dźwięku dzwoneczków.
                W tej chwili ku dwójce dzieci sfrunęło znacznie więcej kwiatowych duszków, we wszystkich kolorach: błękitne, różowe i czerwone, balozielone i liliowe, a nawet turkusowe i tak jasne, że niemalże białe. Kilka usiadło na liściach krzewów obok, parę przycupnęło na kolanach i rękach dzieci. Jedna bardziej psotna wróżka postanowiła nawet wplątać się we włosy chłopca. Aoi-chan ze śmiechem pomogła jej się uwolnić i posadziła ją sobie na dłoni.
                Siedem wróżek wzniosło się w górę i zawisło w powietrzu przed małymi szamanami, ustawiając się w kole. Zaskoczony Hao nie był pewien, co planują. Wiedział, że w razie czego mógłby spalić je jednym skinieniem palca, ale nie chciał tego robić. Były zbyt piękne, za bardzo bliskie naturze, by je zabijać.
                Na szczęście jego niepokój okazał się bezpodstawny, bo niewielka grupa zaczęła tańczyć, rozsiewając wokół siebie wróżkowy pyłek, błyszczący w słońcu. Ich ruchy, wykonywane z niezwykłą gracją, urzekły chłopca.
                Są naprawdę piękne… Cieszę się, że Hao może je zobaczyć. – Szatynek uśmiechnął się, słysząc w głowie myśl koleżanki. Zaczął żałować, że nie może pokazać tego Yoh. Jego przyjaciel na pewno zachwyciłby się tym pokazem…
                Jego rozmyślania przerwało nagłe zerwanie się Aoi-chan z miejsca. Dziewczynka zawołała coś do kilku kwiatowych stworzonek, które porwały jej wstążkę z włosów. Wróżki, śmiejąc się, odfrunęły kawałek dalej.
                Kiedy nowa znajoma chłopca pobiegła za nimi, by odebrać swoją własność, spomiędzy krzaków wyszła mała Japonka, którą Hao spotkał już wcześniej. Wraz z nią byli też jej dwaj towarzysze. Tańczące i siedzące na krzewie wróżki rozpierzchły się, chowając w swoich kryjówkach.
- A ona znowu to samo – mruknęła ciemnowłosa dziewczynka, którą Aoi-chan nazwała wcześniej Yoshiko. – Ona naprawdę ma bzika! – zaśmiała się wrednie, a chłopcy przytaknęli jej niczym chór. Zdawali się w ogóle nie zwracać uwagi na Hao.
- A co się robi z szaleńcami, Noriaki? – spytał jeden z Japończyków, zwracając się do swojego kolegi. Tamten tylko się uśmiechnął i zatarł ręce, najwyraźniej dobrze znając odpowiedź na to pytanie.
                Cała trójka ruszyła w stronę Aoi-chan, która stała kawałek dalej i wiązała wstążkę na włosach, nie zauważając przybyszów.
- Hej, gaijin! – zawołał Noriaki. – Znowu bawisz się z niewidzialnymi duchami?
                Jasnowłosa odwróciła się, a w jej oczach pojawił się strach. Teraz wyraźnie widać było różnicę wieku między dziećmi. Rodowici Japończycy musieli mieć około dziesięciu-jedenastu lat. Aoi-chan zaś nie mogła być więcej niż rok starsza od Hao.
                Cała trójka zbliżyła się do dziewczynki, Noriaki podniósł po drodze z ziemi jakąś gałąź. Oni naprawdę chcieli zrobić jej krzywdę. Mały szaman zacisnął pięści, ciesząc się z faktu, że pozostał niezauważony. Powoli podkradł się od tyłu do trójki napastników i w momencie, kiedy największy z nich zamachnął się na cudzoziemkę, zgrabnym kopnięciem pozbawił go równowagi.
- Hisato! – krzyknęła Yoshiko, spoglądając na kolegę zszokowana. Dopiero wtedy jej wzrok spoczął na Hao, gotowym do kolejnego uderzenia. – A ty kto? Radzę ci, nie mieszaj się do tego. – W jej tonie było słychać groźbę.
- I lepiej trzymaj się od niej z daleka. Jest szalona – dodał Noriaki, wskazując na cudzoziemkę. Nie zdążył jednak powiedzieć nic więcej, bo w tym momencie w jego stronę ruszyła cała zgraja wściekłych wróżek. Niewidzialne dla zwykłego chłopca stworzonka chwyciły go za włosy i koszulkę ze zdumiewającą siłą uniosły w powietrze.
                Japończyk zaczął krzyczeć, nie rozumiejąc, co się dzieje. Jego dwoje towarzyszy wpatrywało się w niego z przerażeniem. W pewnym momencie Yoshiko oskarżycielsko wskazała palcem na Hao.
- To ty! Też jesteś jakiś dziwny! Zostaw Noriaki’ego w spokoju! – krzyknęła. W tym samym czasie Hisato chwycił kolegę za spodenki, chcąc ściągnąć go na ziemię. Ciągnął trochę za mocno i rozerwał przyjacielowi nogawki, ukazując kawałek majtek w dinozaury.
- To was nauczy, by nie być wrednym dla innych! – zawołał Hao i stanął obok Aoi-chan, która nie mogła oderwać oczu od wróżek unoszących chłopca.
- Wy! Wy…! – zaczęła Japonka, ale w tym momencie wróżki wypuściły swoją ofiarę, która spadła prosto na swoich towarzyszy. Cała trójka rzuciła w stronę szamanów wrogie spojrzenia i uciekła, Noriaki na wszelki wypadek trzymał się jeszcze za spodnie.
                Przez około minutę Hao i Aoi-chan stali tak i spoglądali za oddalającymi się łobuzami. W końcu dziewczynka uniosła głowę i powiedziała cicho:
- Dziękuję wam, wróżki. – Po tych słowach zwróciła się do byłego wychowanka domu dziecka: - Tobie też, Hao… Jeszcze nigdy nikt mi nie pomógł. To było miłe. – Opuściła głowę, splatając dłonie i unikając wzroku chłopca. Zanim ten zdążył powiedzieć, że to nic takiego, szybko zbliżyła się i cmoknęła go w policzek.
                Zdumiony malec nie miał pojęcia, co zrobić. Aoi-chan była fajna, ale… to nadal dziewczyna. Kiedy miał pewność, że nie patrzy, przetarł dłonią twarz, czując się nieco skrępowanym. Przez chwilę znów zapanowała cisza, a dzieci stały wśród drzew i unikały swojego wzroku. W końcu odezwała się jasnowłosa:
- Ja… chyba będę już wracać. Mama pewnie zastanawia się, gdzie jestem…
- Och… Szkoda – stwierdził Hao. Chciałby jeszcze trochę pobawić się z wróżkami, ale czuł, że nie będzie mu tak łatwo się z nimi dogadać bez koleżanki. – Mogę cię odprowadzić, jeśli chcesz.
                Cudzoziemka przyjęła tę propozycję z uśmiechem. Razem przeszli przez park, wychodząc w końcu na główną aleję. Rozmawiali trochę o wróżkach, a koleżanka pytała go też o przyjaźń z Yoh. W przerwach, kiedy zapadała między nimi cisza, Hao starał się ignorować myśli znajomej. Miał wrażenie, że idzie mu to coraz lepiej. W pewnej chwili Aoi-chan wskazała na jedną z kobiet siedzących na ławce.
- To ona! – zawołała z uśmiechem.
 Mama dziewczynki miała jeszcze jaśniejsze włosy niż córka, ale jej twarz ukryta była w cieniu. Dopiero kiedy się zbliżyli do Hao dotarło coś jeszcze. Kobieta płakała.
- Mamusiu…? – Uśmiech zniknął również z twarzy zaskoczonej szatynki. Nie patrząc na kolegę, podbiegła bliżej.
                Nie chcąc pokazać się komuś z dorosłych, chłopiec zatrzymał się w bezpiecznej odległości. Z ciekawości jednak zamknął oczy i spróbował skupić się na rozmowie dwóch cudzoziemek.
- Mamusiu, co się dzieje? – usłyszał głos Aoi-chan. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że dziewczynka mówi w obcym języku, jednak on sam go rozumiał. Uznał jednak, że o tę umiejętność zapyta później Ducha Ognia.
- Kochanie, my… Musimy wrócić do domu. – odpowiedziała jej matka, oddychając ciężko.
- Do domu? Znaczy do…
- Do Anglii, skarbie.
                Hao nie spodziewał się usłyszeć czegoś takiego. Poczuł się źle, podsłuchując, ale nie mógł powstrzymać ciekawości.
- Ale czemu, mamusiu?
- My… Rozstaliśmy się z wujkiem Kenzo. A poza nim nie mamy tu nikogo…
- Roz… - Dziewczynka nie powiedziała nic więcej, tylko usiadła obok matki i mocno ją przytuliła.
                Hao wycofał się, czując że wie już za dużo. Nie powinien w ogóle mieszać się do tej rozmowy.
                W tym momencie jednak, Aoi-chan szepnęła coś do mamy i wstała, biegnąc w jego stronę. Zdyszana, z oczami zaszklonymi od łez, wysapała:
- P-przepraszam, Hao… Ale muszę już iść. My… Wracamy do Anglii.
- Co? Ojej, szkoda… - Chłopiec starał się udawać, że nic nie wie, jednak dalsza część zdania jakby sama wymknęła się mu z ust: -  Myślałem, że możemy być przyjaciółmi…
                Dziewczynka podniosła na niego zaskoczone spojrzenie. Najwyraźniej się tego nie spodziewała. No tak, w końcu kto chciałby się z nim przyjaźnić?
- Hao… Przykro mi. Ale masz jeszcze Yoh, prawda? – spytała, starając się go pocieszyć. Hao był w szoku, że pomimo własnego nieszczęścia, jasnowłosa interesowała się też nim. – Musisz się z nim pogodzić. Na pewno sobie wybaczycie.
- Ja… Tak zrobię – powiedział mały szaman, a pewność w jego głosie zaskoczyła jego samego. – Dziękuję, Aoi-chan.
- Byłeś dzisiaj naprawdę kochany… Dziękuję ci – powiedziała jeszcze, powoli się oddalając. Odeszła już parę kroków, kiedy nagle odwróciła się i dorzuciła z rumieńcem na policzkach: - Kiedyś cię znajdę i zostaniesz moim mężem!
                Hao skrzywił się na myśl o małżeństwie. Pomachał jednak dziewczynce, na którą czekała już matka. Obserwował jeszcze przez chwilę, jak się oddalają, aż w końcu stracił je z oczu. Sam zacisnął pięść i postanowił sobie w duchu, że jeszcze tego dnia pójdzie do Yoh i go przeprosi. I pokaże się jego rodzinie. Kto wie, może to nie będzie takie straszne?


1Gyaru – określenie japońskich dziewcząt interesujących się modą.
2Gaijin – cudzoziemiec, obcy.
3Aoi - niebieski
  


Witam!
Wiem, że minęło trochę czasu od ostatniego rozdziału i bardzo Was za to przepraszam. Mam nadzieję jednak, że zrozumiecie, jak powiem, że poszłam teraz do nowej szkoły z zupełnie innymi ludźmi i zupełnie innym dojazdem i potrzebowałam trochę czasu, by po prostu przywyknąć. A że jutro mamy kartkówkę z fizyki to postanowiłam, że skończę pisać rozdział. Tak, wiem, że to ma w sobie mnóstwo sensu.
Nie mogę powiedzieć, że jestem specjalnie zadowolona z tego rozdziału, bo miał wyglądać zupełnie inaczej. Chociaż nie, w pierwotnej wersji miał wyglądać tak. W wersji poprawionej miał być połączony z następnym. Tylko jakoś tak dobrze mi się pisało i powstało sześć stron tekstu. Uznałam, że nie będę Was katować większą ilością :)
Co tam jeszcze... Ach, chciałam tylko poinformować, że od następnego rozdziału, który pojawi się na blogu o X-laws, zaczynam odpowiadać na komentarze pod postem. Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy sprawdzają odpowiedzi na swoje komentarze na blogach, więc tak po prostu będzie łatwiej. Oczywiście nie będę odpowiadać na wszystko, ale na przykład na Wasze pytania czy wątpliwości ^^ Chociaż pytania do rozdziałów możecie mi tak samo zadawać na moim asku.
No i to chyba tyle, jeśli chodzi o ogłoszenia... Następny rozdział skupi się nieco bardziej na Yoh.

Pozdrawiam serdecznie i do zobaczenia wśród X-laws :D

niedziela, 22 czerwca 2014

Rozdział IX

Ostrze shinai1 minęło twarz Daiki’ego o zaledwie parę cali. Chłopiec uchylił się w ostatniej chwili, kiedy precyzyjne cięcie brata skierowało się w jego stronę. Odruchowo uskoczył nieco do tyłu, chcąc zwiększyć odległość od przeciwnika. Ten nie pozwolił mu jednak na odpoczynek i natychmiast natarł ponownie z bojowym okrzykiem.
                Bambusowe ostrza zderzyły się ze sobą z głośnym trzaskiem, a starszy z bliźniaków miał wrażenie, że przez jego ręce przebiegł prąd. Zesztywniał na ułamek sekundy, omal nie wypuszczając shinai z dłoni. Ramiona z każdą chwilą bolały go coraz bardziej, przeszkadzając w skupieniu się na ruchach rywala.
- Postaraj się bardziej, Daiki-kun! – Usłyszał głos ojca.
                Tymczasem Daichi uniósł miecz nad głowę, ostrzem celując prosto w serce brata. W jednej sekundzie zmienił jednak kierunek ataku i wykonał cięcie w strefę do-uchi, czyli w bok napierśnika rywala. Nieprzygotowany na to Daiki, który skupiony był na chronieniu się przed tsuki, czyli pchnięciem w osłonę gardła, otrzymał silny cios w lewe żebro. Chociaż miał na sobie ochraniacz, i tak czuł, że będzie tam mieć dużego siniaka.
                Odsunął się nieco, oddychając ciężko. Musiał w jakiś sposób uspokoić walkę, jeśli nie chciał przegrać. Okrążył brata, ani na moment nie opuszczając miecza. Daichi wydawał się taki zrelaksowany, trzymał miecz niemalże z lekceważeniem.
                W pewnym momencie Daiki wyczuł swoją szansę, kiedy brat na krótką chwilę spuścił z niego wzrok. Zebrał całą swoją siłę i skoczył, wykonując cięcie z góry w strefę men-uchi. Kiedy już był w powietrzu, zdał sobie sprawę, że jego bliźniak wcale nie stracił koncentracji i najzwyczajniej w świecie cofnął się o parę kroków w tył. Impet cięcia Daiki’ego trafił więc w ziemię, a jego shinai wbiło się dość głęboko w grunt. Chłopiec pociągnął za rękojeść, jednak zabrakło mu siły, by wyciągnąć miecz. W tym momencie poczuł lekki, ale wyrazisty cios prosto w czubek głowy. Pochylił się, zrezygnowany, kiedy jego brat zaśmiał się:
- Wygrałem – powiedział i opuścił miecz. Jigeiko2 dobiegło końca.
                Przegrany i zdołowany Daiki wyszarpnął wreszcie swój miecz z ziemi, wstydząc się spojrzeć komukolwiek w oczy. To była już czwarta przegrana walka pod rząd. Zdjął z głowy hełm, odwracając się tyłem do reszty osób na placu, gdzie ćwiczyli. Odrzucił shinai na bok i powlókł się w stronę domu. Stracił ochotę na trenowanie.
                Całej walce przyglądali się pan Sōichirō, Fred oraz Ichigo, ojciec bliźniaków, pełniący także rolę trenera. Mężczyzna miał na sobie strój do kendo, tak samo jak chłopcy. Długi, bambusowy miecz miał schowany w pochwie przypiętej do pasa. Skinął głową do zwycięzcy, po czym z niezadowoleniem skierował wzrok na starszego z synów.
- Daiki-kun, wracaj – nakazał, ale dziewięciolatek go nie słuchał.
                Fred wymienił spojrzenia z wujkiem, po czym wstał i pobiegł za kuzynem. Złapał go tuż przy wejściu do domu i zastąpił mu drogę. Nachmurzony chłopiec podniósł na niego spojrzenie swoich ciemnych oczu.
- Hej, nie załamuj się tak szybko – powiedział Amerykanin, uśmiechając się pocieszająco. – Miałeś dzisiaj zły dzień i tyle.
- Nie dzisiaj, a zawsze – mruknął Daiki. – Ćwiczymy od trzech lat, a ja od ponad roku ani razu nie wygrałem z Daichim!
- Och… - W tym wypadku ciężko było znaleźć dobry argument, by zachęcić chłopca do powrotu.
- No właśnie – powiedział kwaśno mały Akimori i spróbował zepchnąć nastolatka ze swojej drogi. Ten nie ruszył się nawet o cal, nie pozwalając kuzynowi się poddać. – Nieważne, jak się staram, on zawsze jest lepszy! On jes…
- Daiki-kun. – Dziadek położył dłoń na ramieniu wnuka. – Nie denerwuj się, po prostu musisz…
- Zostawcie mnie wszyscy w spokoju! – Mały brunet odepchnął rękę Sōichirō.
Nie doszło do dalszej wymiany zdań, gdyż w tym momencie zadzwonił telefon Ichigo. Jak tylko mężczyzna spojrzał na wyświetlacz, natychmiast zerwał się z miejsca i pobiegł do środka. W biegu, na migi pokazał panu Sōichirō, że to jego szef. Zrobił to w dość zabawny sposób, parodiując zarozumiałą minę i zakręcony wąsik prezesa firmy.
- Tak, Koizumi-sama…. Oczywiście, zaraz będę… - Usłyszeli tylko, zanim ojciec bliźniaków zamknął za sobą drzwi.
                Pan Akimori zaśmiał się pod nosem i otoczył ramionami Freda i Daiki’ego, prowadząc ich ponownie na niewielki placyk przed wejściem. Puścił mimo uszu nieprzyjemne słowa wnuka. Wiedział, że dla dziewięciolatka wieczne przegrywanie musi być frustrujące. Daichi siedział tymczasem na ławce, a obok niego leżał jego men, czyli hełm.
- Koniec treningu na dziś? – spytał chłopiec, wstając. Dziadek przytaknął i uśmiechnął się do niego.
                Daiki tymczasem nadal stał naburmuszony, patrząc w ziemię. Jego shinai i men leżały w krzakach kilka metrów dalej. Starszy pan szepnął coś do Freda, po czym stanął przed chłopcem, palcem zmuszając go, by spojrzał mu w oczy.
- Masz potencjał samuraja, moje dziecko. Tylko popełniasz znaczny błąd – powiedział spokojnie. W tym momencie stanął przy nich nastolatek z mieczem i hełmem chłopca. – Pozwól, że wyjaśnię ci, w czym rzecz.
                Daiki spojrzał niepewnie na dziadka, który podniósł z ziemi pochwę z mieczem Ichigo. Nigdy nie słyszał, by Sōichirō znał się na kenjutsu3. Wziął jednak swój shinai od Freda i ustawił się w pozycji bojowej, na lekko ugiętych nogach. Czubek miecza pozostawiał uniesiony lekko w górę, tak jak uczył ich ojciec. Kiedy Daichi, zawołany przez dziadka, ustawił się przed nim, gotów do walki, jego palce mocno zacisnęły się na rękojeści. Tym razem musi mu się udać. Tym razem…
                Zanim ktokolwiek dał znak, by zacząć sparing, chłopiec zamachnął się na brata. Celował prosto w głowę przeciwnika, tym razem nieosłoniętą hełmem. Zaskoczony bliźniak nawet nie podniósł broni, kiedy bambusowe ostrze kierowało się nieuchronnie prosto na jego czoło.
                Wtem, rozległ się trzask, a Daiki poczuł, jakby ktoś uderzył go batem w przedramiona. Krzyknął i puścił miecz, który tuż przed osiągnięciem celu został zatrzymany.
- To jest właśnie twój największy błąd, chłopcze. – Dziadek, który z niewiarygodną prędkością zareagował i za pomocą shinai należącego do Ichigo, ochronił Daichi’ego przed potężnym guzem, nie brzmiał na zadowolonego. Mimo wszystko, Daiki miał dziwne wrażenie, że starszy pan patrzy na niego z jakimś podejrzanym błyskiem w oku. – Jesteś zbyt nerwowy. Musisz się rozluźnić i, co najważniejsze, nie trzymać miecza tak mocno. Zużywasz więcej siły na chwyt i brakuje ci jej przy prawdziwym starciu. Nie wspominając o bólu w trakcie uderzenia.
                Staruszek stanął za wciąż zdumionym wnukiem i wręczył mu ponownie miecz, pokazując dokładnie, jak ma go trzymać. Dziewięciolatek zdał sobie sprawę, że rzeczywiście, było to znacznie wygodniejsze, a ruchy stały się bardziej płynne. Ciął kilka razy powietrze, po czym schował shinai do pochwy zawieszonej na plecach. Strój do kendo nie zawierał takiego elementu, ale chłopiec wolał na treningach mieć miecz przy sobie.
- A wiecie chłopcy, że ktoś miał bardzo podobne problemy z walką mieczem? – Ton dziadka od razu zasugerował, że zapowiada się na dalszą część opowieści. Wszyscy zbliżyli się więc do ławki i usiedli tam, czekając cierpliwie, aż Sōichirō rozpocznie swą historię. – To wydarzyło się tuż po zdarzeniach w Gakuen-Ji…


                Yoh siedział na mostku nad jeziorkiem Daiya z drewnianym bokkenem4 ułożonym w poprzek kolan. Patrzył na kryształową taflę wody, zastanawiając się, co dzieje się z Hao. Co prawda ufał, że przyjaciel odnalazł drogę powrotną, tak samo jak wcześniej bez pomocy trafił do Gakuen-Ji. Wciąż jednak martwił się o niego. Minęło dużo czasu od ich ostatniego spotkania, mały Asakura zdążył się już porządnie wyspać i umyć, a nawet zacząć trening walki mieczem. Co ciekawe, szło mu to zadziwiająco dobrze, z czego był ogromnie dumny. Chciał pochwalić się komuś swoimi umiejętnościami, ale nie miał tak naprawdę komu. Ojca jak zwykle nie było, zdaje się, że przebywał w górach. Mama… No cóż, była mamą, pochwaliłaby go nawet gdyby pokazał jej, że potrafi mrugać. Babcia Kino przebywała w Osorezan, a dziadek i tak znalazłby jakieś powody do krytyki.
                Spojrzał na leżące obok niego pudełko z bento. Drugie śniadanie przygotowane przez Keiko jak zawsze wyglądało smakowicie. Tym razem ułożyła jedzenie na kształt tańczących misiów panda, które aż prosiły się o zjedzenie. Lecz nie – chłopiec dobrze wiedział, że musi zostawić coś dla Hao.
                Nagle usłyszał charakterystyczny odgłos przypominający trzaskanie płomieni w ognisku. Fala ciepłego powietrza uderzyła go od tyłu. Yoh odwrócił się i omal nie upuścił miecza do wody, gdy tuż za sobą ujrzał uśmiechniętego Hao. Zdziwił się trochę, zauważając, że przyjaciel ma lekko nadpalone ubrania.
- Nie strasz mnie tak! – zawołał z pretensją, lecz w jego głosie nie było prawdziwego gniewu. – Jakim cudem wszedłeś tu tak cicho? Zupełnie jakbyś pojawił się znikąd!
- Mam… ukryty talent i tyle – odpowiedział Hao, lekko nieprzyjaznym tonem. Najwyraźniej nie chciał o tym rozmawiać. Yoh wzruszył ramionami i podniósł drewniany miecz.
- Hao! Zobacz! Zacząłem dzisiaj ćwiczyć kenjustu! – Zaprezentował swoje umiejętności tnąc kilka razy powietrze. – To jest super!
                Długowłosy chłopiec przyjrzał się temu z uprzejmym zainteresowaniem, chociaż nie wyglądał na naprawdę zaciekawionego. Raczej na wyjątkowo zmęczonego.
                Jakby się dłużej nad tym zastanowić, przyjaciel Yoh nieco zmienił się od momentu, kiedy ten widział go ostatni raz. Jego ciało było dziwnie napięte, a wzrok poważniejszy. Poza przypalonymi ubraniami, na jego skórze znajdowało się dość sporo siniaków. Ktoś go zbił? Asakura zaniepokoił się.
- Hej, nikt mnie nie uderzył – uspokoił go Hao. Zaskoczony mieszkaniec rezydencji dopiero po chwili przypomniał sobie o umiejętnościach kolegi związanych z czytaniem w myślach.
- To dlaczego masz tyle siniaków? – Yoh nie miał zamiaru odpuścić. – Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko…
- Ja… Przewróciłem się, i tyle – odparł lekceważącym tonem jego towarzysz, po czym szybko zmienił temat. – O, masz bento! – Jego oczy się zaświeciły.
                Mały Asakura nie był zbyt zadowolony z odpowiedzi, jednak nie pytał już o nic więcej. Zamiast tego, podniósł pudełko z jedzeniem i wręczył je koledze. Przypuszczał, że zły humor przyjaciela mógł wziąć się po prostu z głodu i liczył, że później pogadają na spokojnie.
                Usiedli obok siebie na mostku, nogami niemalże dotykając tafli jeziorka. Hao tak łapczywie zabrał się za jedzenie, że aż Yoh zaczął się zastanawiać, ile czasu minęło od jego ostatniego posiłku. Spoglądał w ciszy na leżący wzdłuż jego kolan miecz i z lekką dumą gładził palcem jego drewnianą klingę. Było coś, o czym jeszcze nie powiedział swojemu towarzyszowi. To coś leżało na brzegu, owinięte w szary materiał.
                Oczywiście myślenie o tym nie było najlepszym pomysłem, jeżeli chciało się zachować tajemnicę przed Hao.
- Masz bokken dla mnie? – spytał długowłosy między dwoma kęsami.
                Mieszkaniec rezydencji otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, lecz zaraz potem je zamknął. Przytaknął tylko głową i sięgnął po broń dla przyjaciela.
- Tak pomyślałem… Że może poćwiczymy razem – powiedział nieśmiało. – Tobie zawsze wszystko wychodzi, więc z mieczem na pewno sobie poradzisz.
- Na pewno – zgodził się z nim kolega.
                Szybko dokończył posiłek i wstał, biorąc do ręki drewnianą katanę. Nie była ciężka, dobrze leżała w ręce i aż prosiła się o wypróbowanie. Chłopiec zamachnął się, płosząc skowronka, który przysiadł na pobliskim krzewie.
                Początkowo obaj pięciolatkowie powtarzali te same ruchy i sekwencje, których Yoh uczył się od dziadka. Z czasem zaczęli jednak wymyślać coraz więcej własnych ruchów, które bardziej niż walkę przypominały taniec i raczej nie byłyby zbyt przydatne w prawdziwym starciu. Kilka duchów-rezydentów z ogrodu przysiadło na pobliskich roślinach, by z zainteresowaniem poprzyglądać się wyczynom malców.
                Spokojny ogród rozbrzmiewał śmiechem i co jakiś czas trzaskami, kiedy drewniane ostrza zderzały się ze sobą. Chłopcy nie toczyli żadnego pojedynku, każdy z nich walczył z wyimaginowanym przeciwnikiem i bokkeny spotykały się ze sobą tylko przypadkiem.
                Po pewnym czasie Yoh przypomniał sobie słowa dziadka, które ten skierował do niego na samym końcu treningu:
- A wiesz, od następnej lekcji będę ćwiczył przecinanie duszków liści za pomocą miecza! Wyobrażasz to sobie? Wreszcie będę się mógł ich pozbyć! – zawołał szczęśliwy, oczyma duszy widząc siebie w roli pogromcy Shikigami.  – Co powiesz na to, byśmy poćwiczyli od razu?
                Hao zgodził się na to i przysiadł z boku, kładąc drewniany miecz obok siebie. Kiedy przyjaciel dał mu znać, że jest gotów, obudził kilka duszków, tak na dobry początek.
                Yoh obrzucił je spojrzeniem pełnym wiary we własne możliwości, po czym ruszył. Nie pamiętał, kiedy ostatnio coś wychodziło mu tak łatwo. Jednym cięciem pozbył się od razu pięciu Shikigami. Następnie bardziej wyczuł niż zobaczył kolejnego, który miał zamiar kopnąć go tam, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę. Odpłacił się maluchowi pięknym przecięciem na pół.
                Z każdą chwilą strzępków liści przybywało. Mały Asakura odpłacał się duszkom za wszystkie krzywdy, jakie te mu wyrządziły. Hao nie zliczyłby już nawet, ile Shikigami stworzył. Kilkadziesiąt? A może raczej kilkaset?
                Bokken Yoh, pomimo drewnianego ostrza, ciął liście bez żadnych problemów. Patrząc na chłopca, wydawało się to dziecinnie łatwe i niezwykle przyjemne. Tak przyjemne, że Hao również zapragnął spróbować.  Zaprzestał ożywiania nowych duszków i poczekał, aż kolega rozprawi się z resztą. Kiedy mieszkaniec rezydencji zdał sobie sprawę, że skończyli mu się napastnicy, spojrzał pytająco na przyjaciela.
- Czemu przestałeś? – Nadal trzymał miecz przygotowany do walki.
- Bo teraz moja kolej – odpowiedział Hao i wstał, biorąc swój miecz do ręki.
                Zaskoczony nieprzyjaznym tonem kolegi Yoh stal przez chwilę w bezruchu i tylko patrzył, jak towarzysz ustawia się na środku niewielkiej wolnej przestrzeni. Pod jego nogami zaszeleściły pocięte listki.
- No na co czekasz? – Hao założył ręce i spojrzał ze zniecierpliwieniem na Asakurę.
                Yoh pochylił głowę, niczym skarcony uczeń. Odłożył miecz na bok i skupił się na najbliższym liściu. Po jakiejś minucie, kiedy na czole chłopca pojawiły się kropelki potu, listek powoli wzbił się w powietrze w postaci niewielkiej, jaśniejącej istotki.
                Długowłosy niemalże z lekceważeniem przeciął duszka na pół.
- Postaraj się bardziej! – zażądał.  
- Ale ja… nie potrafię… - Yoh opuścił głowę, wyraźnie zdołowany. Było mu przykro, że nie potrafił zadowolić kolegi.
- Ech… Chicchee na – mruknął Hao, prychając. Mieszkaniec rezydencji odwrócił się i spojrzał zaskoczony na towarzysza.
- Co powiedziałeś?
- Że jesteś słaby – powtórzył długowłosy. – Jak można nie potrafić czegoś tak prostego, jak przywołanie kilku nędznych duszków?!         
                Zdziwiony nagłym wybuchem kolegi, Yoh cofnął się o parę kroków. Spojrzał na Hao z lekkim strachem.
- T-to nie jest takie łatwe! No i… To męczące! – zawołał, próbując się bronić.
- Męczące?! To wydaje ci się męczące? Jesteś śmieszny – prychnął Hao. – Nie zdajesz sobie sprawy, co to jest męczący trening! Jak to jest, kiedy wycieńczenie nie pozwala ci wyraźnie widzieć, nie mówiąc już o wstawaniu! Kiedy leżysz na brudnej ziemi i wydaje ci się, że ten koszmar nigdy się nie skończy! – krzyknął, a w jego głosie słychać było lekkie drżenie, jakby zbierało mu się na płacz. Kiedy skończył, oddychał ciężko, jakby sam zaskoczony swoimi słowami.
                Yoh nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Wpatrywał się z lekko otwartymi ustami w stojącego parę metrów dalej przyjaciela. Na ułamek sekundy zobaczył w jego oczach wielki żal i… strach? Nie zdążył się nad tym zastanowić, bo Hao chwycił mocniej swój bokken i zaatakował.
                Chyba cudem Asakurze udało się uskoczyć i chwycić za własną broń. Jego towarzysz ciął ponownie, jednak tym razem chłopiec był gotowy i wykonał przeciwuderzenie. Miecze zderzyły się ze sobą.
- Hao, co się dzieje?  O czym ty mówisz? – spytał szybko, przestraszony.
- Nic nie rozumiesz! – krzyknął na niego długowłosy i zaatakował raz jeszcze.
                Walka robiła się coraz ostrzejsza. Obaj pięciolatkowie zadawali ciosy, chcąc pokonać rywala. W pewnej chwili, starszy z chłopców nie zdążył wykonać uniku i otrzymał mocny cios w prawy bok. Krzyknął i chwycił się lewą ręką za bolące miejsce. Czuł, że przegrywa. Wiedział, że nie ma szans z Yoh. Po raz pierwszy ten okazał się w czymś od niego lepszy.
                Zdając sobie sprawę z beznadziejności sytuacji, Hao odsunął się. Poczekał, aż przeciwnik podejdzie, po czym wykonał wysokie kopnięcie z półobrotu, trafiając kolegę prosto w twarz. Yoh upadł na plecy, nie wypuszczając jednak miecza. Z nosa ciekła mu krew. Otarł ją wierzchem dłoni i szybko zerwał się na nogi, by odpłacić się Hao.
- To wbrew zasadom! – krzyknął tylko.
- Na wojnie nie ma zasad! – zaśmiał się przeciwnik.
                Yoh zdenerwował się i ciął ponownie, celując w głowę kolegi. Nie przejmował się tym, że może zrobić mu krzywdę. Wręcz przeciwnie, chciał go zranić. Chciał zetrzeć mu z twarzy ten zarozumiały uśmiech. Niech chociaż raz przekona się, że nie musi być we wszystkim najlepszy.
Widząc, co się święci, długowłosy pochylił się i podstawił nogę rywalowi. Ten, tracąc nagle grunt pod stopami, zdołał tylko dość mocno uderzyć Hao w łydkę. Starszy z chłopców, nie spodziewając się w tym momencie żadnego ataku ze strony Asakury, również poleciał na ziemię. Zdarł sobie przy tym skórę z dłoni i przedramienia. Poczuł nieprzyjemne pieczenie i przycisnął zranioną rękę do ciała.
Przez chwilę nic się nie działo, kiedy obaj malcy leżeli bez ruchu na ziemi. Wreszcie podnieśli się do pozycji siedzącej. Yoh jako pierwszy spróbował wstać, lecz nie udało mu się to. Krzyknął, czując okropny, przeszywający ból w kostce. Musiał źle upaść i skręcić ten staw. Zacisnął mocno zęby, nie chcąc okazać słabości. Jednak, mimo że wcale tego nie chciał, po policzkach popłynęły mu łzy.
To nieco otrzeźwiło zdenerwowanego Hao, któremu poza paroma siniakami, zdartą skórą na ramieniu i dość silnym bólem w boku, nic złego się nie przydarzyło. Chłopiec podpełzł do rannego kolegi.
- C-co jest? – spytał niepewnie. Yoh rzucił mu zdenerwowane spojrzenie.
- Nic. Odczep się – prychnął, nawet na niego nie patrząc.
- Yoh… Ja… - Hao chciał powiedzieć, że jest mu przykro i przeprasza, ale te słowa nie potrafiły przejść mu przez gardło.
- Nie słyszałeś?! Odejdź! – rozkazał Yoh, zamachując się ręką.
                Zawstydzony swoim zachowaniem Hao posłusznie cofnął się o parę kroków. Ale to nie wystarczyło Asakurze.
- Yoh… To… Naprawdę nie wiem, dlaczego ja tak…
- Po prostu nie potrafisz się pogodzić z tym, że jestem w czymś lepszy od ciebie, tak? – dokończył za niego Yoh. Ale to nie był dobry pomysł. Długowłosy poczuł, jak znowu rośnie w nim gniew.
- Nie jesteś lepszy ode mnie! Jesteś słaby! – W oczach chłopca pojawiły się płomienie. Zacisnął pięści, czując, że zaraz nie wytrzyma. Poczuł lekki swąd, gdy drewniana rękojeść zaczęła się lekko przypiekać.
- Odejdź stąd natychmiast, Hao! Albo zaraz powiem o wszystkim mojej rodzinie! – wrzasnął na niego Yoh. Twarz chłopca była zaczerwieniona od łez.
                Wściekły Hao i tak nie miał zamiaru tam dłużej pozostać. Odwrócił się na pięcie i ruszył wgłąb ogrodu, po drodze wyrzucając nadpalony bokken na ziemię.
- Chicchee na… - mruknął jeszcze pod nosem zanim zniknął wśród płomieni, opuszczając teren rezydencji Asakurów.
                


1Shinai – bambusowy miecz używany do ćwiczenia kendo
2Jigeiko – walka treningowa w kendo
3Kenjutsu – tradycyjna japońska sztuka walki mieczem
­­­4Bokken (inaczej Bokutō) – drewniany miecz do ćwiczeń, zwykle o kształcie katany (czasem również wakizashi lub tantō)


No witam :)
Chyba udało mi się minimalnie zwiększyć tempo dodawania rozdziałów, a to chyba sukces. Może nie równa to się z tym, co było dawniej, no ale zawsze coś :)
Zanim przejdę do spraw bieżących, muszę Wam powiedzieć, że byłam dzisiaj na "Jak wytresować smoka 2" i uznaję to za jeden z najlepszych filmów, jakie widziałam <3 Po prostu majstersztyk, a Szczerbatek jak zawsze wymiata :D


Szczerze polecam, bo naprawdę warto zobaczyć :)
A teraz już bardziej odnośnie bloga. Zrobiłam tu mini-remont, tj. słowniczek od teraz znajdować się będzie w osobnej zakładce. Zdałam sobie sprawę, że rozrasta się on coraz bardziej i po prostu lepiej będzie go mieć w innym miejscu. 
I w sumie... To chyba tyle. Wybaczcie, że nie rozpisuję się jakoś dłużej, ale nie mam siły. Właśnie przeniosłam wszystkie swoje podręczniki z gimnazjum ze strychu na dół i ręce mi odpadają... 
Pozdrawiam Was wszystkich cieplutko i niechaj Nocna Furia będzie z Wami! :D