ZAWIESZENIE

Świat SK nie jest mi już tak bliski jak był kiedyś. Nie mówię, że nic więcej się tu nie pojawi, jednak proszę nie pisać do mnie z prośbą o nowe rozdziały.

niedziela, 22 czerwca 2014

Rozdział IX

Ostrze shinai1 minęło twarz Daiki’ego o zaledwie parę cali. Chłopiec uchylił się w ostatniej chwili, kiedy precyzyjne cięcie brata skierowało się w jego stronę. Odruchowo uskoczył nieco do tyłu, chcąc zwiększyć odległość od przeciwnika. Ten nie pozwolił mu jednak na odpoczynek i natychmiast natarł ponownie z bojowym okrzykiem.
                Bambusowe ostrza zderzyły się ze sobą z głośnym trzaskiem, a starszy z bliźniaków miał wrażenie, że przez jego ręce przebiegł prąd. Zesztywniał na ułamek sekundy, omal nie wypuszczając shinai z dłoni. Ramiona z każdą chwilą bolały go coraz bardziej, przeszkadzając w skupieniu się na ruchach rywala.
- Postaraj się bardziej, Daiki-kun! – Usłyszał głos ojca.
                Tymczasem Daichi uniósł miecz nad głowę, ostrzem celując prosto w serce brata. W jednej sekundzie zmienił jednak kierunek ataku i wykonał cięcie w strefę do-uchi, czyli w bok napierśnika rywala. Nieprzygotowany na to Daiki, który skupiony był na chronieniu się przed tsuki, czyli pchnięciem w osłonę gardła, otrzymał silny cios w lewe żebro. Chociaż miał na sobie ochraniacz, i tak czuł, że będzie tam mieć dużego siniaka.
                Odsunął się nieco, oddychając ciężko. Musiał w jakiś sposób uspokoić walkę, jeśli nie chciał przegrać. Okrążył brata, ani na moment nie opuszczając miecza. Daichi wydawał się taki zrelaksowany, trzymał miecz niemalże z lekceważeniem.
                W pewnym momencie Daiki wyczuł swoją szansę, kiedy brat na krótką chwilę spuścił z niego wzrok. Zebrał całą swoją siłę i skoczył, wykonując cięcie z góry w strefę men-uchi. Kiedy już był w powietrzu, zdał sobie sprawę, że jego bliźniak wcale nie stracił koncentracji i najzwyczajniej w świecie cofnął się o parę kroków w tył. Impet cięcia Daiki’ego trafił więc w ziemię, a jego shinai wbiło się dość głęboko w grunt. Chłopiec pociągnął za rękojeść, jednak zabrakło mu siły, by wyciągnąć miecz. W tym momencie poczuł lekki, ale wyrazisty cios prosto w czubek głowy. Pochylił się, zrezygnowany, kiedy jego brat zaśmiał się:
- Wygrałem – powiedział i opuścił miecz. Jigeiko2 dobiegło końca.
                Przegrany i zdołowany Daiki wyszarpnął wreszcie swój miecz z ziemi, wstydząc się spojrzeć komukolwiek w oczy. To była już czwarta przegrana walka pod rząd. Zdjął z głowy hełm, odwracając się tyłem do reszty osób na placu, gdzie ćwiczyli. Odrzucił shinai na bok i powlókł się w stronę domu. Stracił ochotę na trenowanie.
                Całej walce przyglądali się pan Sōichirō, Fred oraz Ichigo, ojciec bliźniaków, pełniący także rolę trenera. Mężczyzna miał na sobie strój do kendo, tak samo jak chłopcy. Długi, bambusowy miecz miał schowany w pochwie przypiętej do pasa. Skinął głową do zwycięzcy, po czym z niezadowoleniem skierował wzrok na starszego z synów.
- Daiki-kun, wracaj – nakazał, ale dziewięciolatek go nie słuchał.
                Fred wymienił spojrzenia z wujkiem, po czym wstał i pobiegł za kuzynem. Złapał go tuż przy wejściu do domu i zastąpił mu drogę. Nachmurzony chłopiec podniósł na niego spojrzenie swoich ciemnych oczu.
- Hej, nie załamuj się tak szybko – powiedział Amerykanin, uśmiechając się pocieszająco. – Miałeś dzisiaj zły dzień i tyle.
- Nie dzisiaj, a zawsze – mruknął Daiki. – Ćwiczymy od trzech lat, a ja od ponad roku ani razu nie wygrałem z Daichim!
- Och… - W tym wypadku ciężko było znaleźć dobry argument, by zachęcić chłopca do powrotu.
- No właśnie – powiedział kwaśno mały Akimori i spróbował zepchnąć nastolatka ze swojej drogi. Ten nie ruszył się nawet o cal, nie pozwalając kuzynowi się poddać. – Nieważne, jak się staram, on zawsze jest lepszy! On jes…
- Daiki-kun. – Dziadek położył dłoń na ramieniu wnuka. – Nie denerwuj się, po prostu musisz…
- Zostawcie mnie wszyscy w spokoju! – Mały brunet odepchnął rękę Sōichirō.
Nie doszło do dalszej wymiany zdań, gdyż w tym momencie zadzwonił telefon Ichigo. Jak tylko mężczyzna spojrzał na wyświetlacz, natychmiast zerwał się z miejsca i pobiegł do środka. W biegu, na migi pokazał panu Sōichirō, że to jego szef. Zrobił to w dość zabawny sposób, parodiując zarozumiałą minę i zakręcony wąsik prezesa firmy.
- Tak, Koizumi-sama…. Oczywiście, zaraz będę… - Usłyszeli tylko, zanim ojciec bliźniaków zamknął za sobą drzwi.
                Pan Akimori zaśmiał się pod nosem i otoczył ramionami Freda i Daiki’ego, prowadząc ich ponownie na niewielki placyk przed wejściem. Puścił mimo uszu nieprzyjemne słowa wnuka. Wiedział, że dla dziewięciolatka wieczne przegrywanie musi być frustrujące. Daichi siedział tymczasem na ławce, a obok niego leżał jego men, czyli hełm.
- Koniec treningu na dziś? – spytał chłopiec, wstając. Dziadek przytaknął i uśmiechnął się do niego.
                Daiki tymczasem nadal stał naburmuszony, patrząc w ziemię. Jego shinai i men leżały w krzakach kilka metrów dalej. Starszy pan szepnął coś do Freda, po czym stanął przed chłopcem, palcem zmuszając go, by spojrzał mu w oczy.
- Masz potencjał samuraja, moje dziecko. Tylko popełniasz znaczny błąd – powiedział spokojnie. W tym momencie stanął przy nich nastolatek z mieczem i hełmem chłopca. – Pozwól, że wyjaśnię ci, w czym rzecz.
                Daiki spojrzał niepewnie na dziadka, który podniósł z ziemi pochwę z mieczem Ichigo. Nigdy nie słyszał, by Sōichirō znał się na kenjutsu3. Wziął jednak swój shinai od Freda i ustawił się w pozycji bojowej, na lekko ugiętych nogach. Czubek miecza pozostawiał uniesiony lekko w górę, tak jak uczył ich ojciec. Kiedy Daichi, zawołany przez dziadka, ustawił się przed nim, gotów do walki, jego palce mocno zacisnęły się na rękojeści. Tym razem musi mu się udać. Tym razem…
                Zanim ktokolwiek dał znak, by zacząć sparing, chłopiec zamachnął się na brata. Celował prosto w głowę przeciwnika, tym razem nieosłoniętą hełmem. Zaskoczony bliźniak nawet nie podniósł broni, kiedy bambusowe ostrze kierowało się nieuchronnie prosto na jego czoło.
                Wtem, rozległ się trzask, a Daiki poczuł, jakby ktoś uderzył go batem w przedramiona. Krzyknął i puścił miecz, który tuż przed osiągnięciem celu został zatrzymany.
- To jest właśnie twój największy błąd, chłopcze. – Dziadek, który z niewiarygodną prędkością zareagował i za pomocą shinai należącego do Ichigo, ochronił Daichi’ego przed potężnym guzem, nie brzmiał na zadowolonego. Mimo wszystko, Daiki miał dziwne wrażenie, że starszy pan patrzy na niego z jakimś podejrzanym błyskiem w oku. – Jesteś zbyt nerwowy. Musisz się rozluźnić i, co najważniejsze, nie trzymać miecza tak mocno. Zużywasz więcej siły na chwyt i brakuje ci jej przy prawdziwym starciu. Nie wspominając o bólu w trakcie uderzenia.
                Staruszek stanął za wciąż zdumionym wnukiem i wręczył mu ponownie miecz, pokazując dokładnie, jak ma go trzymać. Dziewięciolatek zdał sobie sprawę, że rzeczywiście, było to znacznie wygodniejsze, a ruchy stały się bardziej płynne. Ciął kilka razy powietrze, po czym schował shinai do pochwy zawieszonej na plecach. Strój do kendo nie zawierał takiego elementu, ale chłopiec wolał na treningach mieć miecz przy sobie.
- A wiecie chłopcy, że ktoś miał bardzo podobne problemy z walką mieczem? – Ton dziadka od razu zasugerował, że zapowiada się na dalszą część opowieści. Wszyscy zbliżyli się więc do ławki i usiedli tam, czekając cierpliwie, aż Sōichirō rozpocznie swą historię. – To wydarzyło się tuż po zdarzeniach w Gakuen-Ji…


                Yoh siedział na mostku nad jeziorkiem Daiya z drewnianym bokkenem4 ułożonym w poprzek kolan. Patrzył na kryształową taflę wody, zastanawiając się, co dzieje się z Hao. Co prawda ufał, że przyjaciel odnalazł drogę powrotną, tak samo jak wcześniej bez pomocy trafił do Gakuen-Ji. Wciąż jednak martwił się o niego. Minęło dużo czasu od ich ostatniego spotkania, mały Asakura zdążył się już porządnie wyspać i umyć, a nawet zacząć trening walki mieczem. Co ciekawe, szło mu to zadziwiająco dobrze, z czego był ogromnie dumny. Chciał pochwalić się komuś swoimi umiejętnościami, ale nie miał tak naprawdę komu. Ojca jak zwykle nie było, zdaje się, że przebywał w górach. Mama… No cóż, była mamą, pochwaliłaby go nawet gdyby pokazał jej, że potrafi mrugać. Babcia Kino przebywała w Osorezan, a dziadek i tak znalazłby jakieś powody do krytyki.
                Spojrzał na leżące obok niego pudełko z bento. Drugie śniadanie przygotowane przez Keiko jak zawsze wyglądało smakowicie. Tym razem ułożyła jedzenie na kształt tańczących misiów panda, które aż prosiły się o zjedzenie. Lecz nie – chłopiec dobrze wiedział, że musi zostawić coś dla Hao.
                Nagle usłyszał charakterystyczny odgłos przypominający trzaskanie płomieni w ognisku. Fala ciepłego powietrza uderzyła go od tyłu. Yoh odwrócił się i omal nie upuścił miecza do wody, gdy tuż za sobą ujrzał uśmiechniętego Hao. Zdziwił się trochę, zauważając, że przyjaciel ma lekko nadpalone ubrania.
- Nie strasz mnie tak! – zawołał z pretensją, lecz w jego głosie nie było prawdziwego gniewu. – Jakim cudem wszedłeś tu tak cicho? Zupełnie jakbyś pojawił się znikąd!
- Mam… ukryty talent i tyle – odpowiedział Hao, lekko nieprzyjaznym tonem. Najwyraźniej nie chciał o tym rozmawiać. Yoh wzruszył ramionami i podniósł drewniany miecz.
- Hao! Zobacz! Zacząłem dzisiaj ćwiczyć kenjustu! – Zaprezentował swoje umiejętności tnąc kilka razy powietrze. – To jest super!
                Długowłosy chłopiec przyjrzał się temu z uprzejmym zainteresowaniem, chociaż nie wyglądał na naprawdę zaciekawionego. Raczej na wyjątkowo zmęczonego.
                Jakby się dłużej nad tym zastanowić, przyjaciel Yoh nieco zmienił się od momentu, kiedy ten widział go ostatni raz. Jego ciało było dziwnie napięte, a wzrok poważniejszy. Poza przypalonymi ubraniami, na jego skórze znajdowało się dość sporo siniaków. Ktoś go zbił? Asakura zaniepokoił się.
- Hej, nikt mnie nie uderzył – uspokoił go Hao. Zaskoczony mieszkaniec rezydencji dopiero po chwili przypomniał sobie o umiejętnościach kolegi związanych z czytaniem w myślach.
- To dlaczego masz tyle siniaków? – Yoh nie miał zamiaru odpuścić. – Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko…
- Ja… Przewróciłem się, i tyle – odparł lekceważącym tonem jego towarzysz, po czym szybko zmienił temat. – O, masz bento! – Jego oczy się zaświeciły.
                Mały Asakura nie był zbyt zadowolony z odpowiedzi, jednak nie pytał już o nic więcej. Zamiast tego, podniósł pudełko z jedzeniem i wręczył je koledze. Przypuszczał, że zły humor przyjaciela mógł wziąć się po prostu z głodu i liczył, że później pogadają na spokojnie.
                Usiedli obok siebie na mostku, nogami niemalże dotykając tafli jeziorka. Hao tak łapczywie zabrał się za jedzenie, że aż Yoh zaczął się zastanawiać, ile czasu minęło od jego ostatniego posiłku. Spoglądał w ciszy na leżący wzdłuż jego kolan miecz i z lekką dumą gładził palcem jego drewnianą klingę. Było coś, o czym jeszcze nie powiedział swojemu towarzyszowi. To coś leżało na brzegu, owinięte w szary materiał.
                Oczywiście myślenie o tym nie było najlepszym pomysłem, jeżeli chciało się zachować tajemnicę przed Hao.
- Masz bokken dla mnie? – spytał długowłosy między dwoma kęsami.
                Mieszkaniec rezydencji otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, lecz zaraz potem je zamknął. Przytaknął tylko głową i sięgnął po broń dla przyjaciela.
- Tak pomyślałem… Że może poćwiczymy razem – powiedział nieśmiało. – Tobie zawsze wszystko wychodzi, więc z mieczem na pewno sobie poradzisz.
- Na pewno – zgodził się z nim kolega.
                Szybko dokończył posiłek i wstał, biorąc do ręki drewnianą katanę. Nie była ciężka, dobrze leżała w ręce i aż prosiła się o wypróbowanie. Chłopiec zamachnął się, płosząc skowronka, który przysiadł na pobliskim krzewie.
                Początkowo obaj pięciolatkowie powtarzali te same ruchy i sekwencje, których Yoh uczył się od dziadka. Z czasem zaczęli jednak wymyślać coraz więcej własnych ruchów, które bardziej niż walkę przypominały taniec i raczej nie byłyby zbyt przydatne w prawdziwym starciu. Kilka duchów-rezydentów z ogrodu przysiadło na pobliskich roślinach, by z zainteresowaniem poprzyglądać się wyczynom malców.
                Spokojny ogród rozbrzmiewał śmiechem i co jakiś czas trzaskami, kiedy drewniane ostrza zderzały się ze sobą. Chłopcy nie toczyli żadnego pojedynku, każdy z nich walczył z wyimaginowanym przeciwnikiem i bokkeny spotykały się ze sobą tylko przypadkiem.
                Po pewnym czasie Yoh przypomniał sobie słowa dziadka, które ten skierował do niego na samym końcu treningu:
- A wiesz, od następnej lekcji będę ćwiczył przecinanie duszków liści za pomocą miecza! Wyobrażasz to sobie? Wreszcie będę się mógł ich pozbyć! – zawołał szczęśliwy, oczyma duszy widząc siebie w roli pogromcy Shikigami.  – Co powiesz na to, byśmy poćwiczyli od razu?
                Hao zgodził się na to i przysiadł z boku, kładąc drewniany miecz obok siebie. Kiedy przyjaciel dał mu znać, że jest gotów, obudził kilka duszków, tak na dobry początek.
                Yoh obrzucił je spojrzeniem pełnym wiary we własne możliwości, po czym ruszył. Nie pamiętał, kiedy ostatnio coś wychodziło mu tak łatwo. Jednym cięciem pozbył się od razu pięciu Shikigami. Następnie bardziej wyczuł niż zobaczył kolejnego, który miał zamiar kopnąć go tam, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę. Odpłacił się maluchowi pięknym przecięciem na pół.
                Z każdą chwilą strzępków liści przybywało. Mały Asakura odpłacał się duszkom za wszystkie krzywdy, jakie te mu wyrządziły. Hao nie zliczyłby już nawet, ile Shikigami stworzył. Kilkadziesiąt? A może raczej kilkaset?
                Bokken Yoh, pomimo drewnianego ostrza, ciął liście bez żadnych problemów. Patrząc na chłopca, wydawało się to dziecinnie łatwe i niezwykle przyjemne. Tak przyjemne, że Hao również zapragnął spróbować.  Zaprzestał ożywiania nowych duszków i poczekał, aż kolega rozprawi się z resztą. Kiedy mieszkaniec rezydencji zdał sobie sprawę, że skończyli mu się napastnicy, spojrzał pytająco na przyjaciela.
- Czemu przestałeś? – Nadal trzymał miecz przygotowany do walki.
- Bo teraz moja kolej – odpowiedział Hao i wstał, biorąc swój miecz do ręki.
                Zaskoczony nieprzyjaznym tonem kolegi Yoh stal przez chwilę w bezruchu i tylko patrzył, jak towarzysz ustawia się na środku niewielkiej wolnej przestrzeni. Pod jego nogami zaszeleściły pocięte listki.
- No na co czekasz? – Hao założył ręce i spojrzał ze zniecierpliwieniem na Asakurę.
                Yoh pochylił głowę, niczym skarcony uczeń. Odłożył miecz na bok i skupił się na najbliższym liściu. Po jakiejś minucie, kiedy na czole chłopca pojawiły się kropelki potu, listek powoli wzbił się w powietrze w postaci niewielkiej, jaśniejącej istotki.
                Długowłosy niemalże z lekceważeniem przeciął duszka na pół.
- Postaraj się bardziej! – zażądał.  
- Ale ja… nie potrafię… - Yoh opuścił głowę, wyraźnie zdołowany. Było mu przykro, że nie potrafił zadowolić kolegi.
- Ech… Chicchee na – mruknął Hao, prychając. Mieszkaniec rezydencji odwrócił się i spojrzał zaskoczony na towarzysza.
- Co powiedziałeś?
- Że jesteś słaby – powtórzył długowłosy. – Jak można nie potrafić czegoś tak prostego, jak przywołanie kilku nędznych duszków?!         
                Zdziwiony nagłym wybuchem kolegi, Yoh cofnął się o parę kroków. Spojrzał na Hao z lekkim strachem.
- T-to nie jest takie łatwe! No i… To męczące! – zawołał, próbując się bronić.
- Męczące?! To wydaje ci się męczące? Jesteś śmieszny – prychnął Hao. – Nie zdajesz sobie sprawy, co to jest męczący trening! Jak to jest, kiedy wycieńczenie nie pozwala ci wyraźnie widzieć, nie mówiąc już o wstawaniu! Kiedy leżysz na brudnej ziemi i wydaje ci się, że ten koszmar nigdy się nie skończy! – krzyknął, a w jego głosie słychać było lekkie drżenie, jakby zbierało mu się na płacz. Kiedy skończył, oddychał ciężko, jakby sam zaskoczony swoimi słowami.
                Yoh nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Wpatrywał się z lekko otwartymi ustami w stojącego parę metrów dalej przyjaciela. Na ułamek sekundy zobaczył w jego oczach wielki żal i… strach? Nie zdążył się nad tym zastanowić, bo Hao chwycił mocniej swój bokken i zaatakował.
                Chyba cudem Asakurze udało się uskoczyć i chwycić za własną broń. Jego towarzysz ciął ponownie, jednak tym razem chłopiec był gotowy i wykonał przeciwuderzenie. Miecze zderzyły się ze sobą.
- Hao, co się dzieje?  O czym ty mówisz? – spytał szybko, przestraszony.
- Nic nie rozumiesz! – krzyknął na niego długowłosy i zaatakował raz jeszcze.
                Walka robiła się coraz ostrzejsza. Obaj pięciolatkowie zadawali ciosy, chcąc pokonać rywala. W pewnej chwili, starszy z chłopców nie zdążył wykonać uniku i otrzymał mocny cios w prawy bok. Krzyknął i chwycił się lewą ręką za bolące miejsce. Czuł, że przegrywa. Wiedział, że nie ma szans z Yoh. Po raz pierwszy ten okazał się w czymś od niego lepszy.
                Zdając sobie sprawę z beznadziejności sytuacji, Hao odsunął się. Poczekał, aż przeciwnik podejdzie, po czym wykonał wysokie kopnięcie z półobrotu, trafiając kolegę prosto w twarz. Yoh upadł na plecy, nie wypuszczając jednak miecza. Z nosa ciekła mu krew. Otarł ją wierzchem dłoni i szybko zerwał się na nogi, by odpłacić się Hao.
- To wbrew zasadom! – krzyknął tylko.
- Na wojnie nie ma zasad! – zaśmiał się przeciwnik.
                Yoh zdenerwował się i ciął ponownie, celując w głowę kolegi. Nie przejmował się tym, że może zrobić mu krzywdę. Wręcz przeciwnie, chciał go zranić. Chciał zetrzeć mu z twarzy ten zarozumiały uśmiech. Niech chociaż raz przekona się, że nie musi być we wszystkim najlepszy.
Widząc, co się święci, długowłosy pochylił się i podstawił nogę rywalowi. Ten, tracąc nagle grunt pod stopami, zdołał tylko dość mocno uderzyć Hao w łydkę. Starszy z chłopców, nie spodziewając się w tym momencie żadnego ataku ze strony Asakury, również poleciał na ziemię. Zdarł sobie przy tym skórę z dłoni i przedramienia. Poczuł nieprzyjemne pieczenie i przycisnął zranioną rękę do ciała.
Przez chwilę nic się nie działo, kiedy obaj malcy leżeli bez ruchu na ziemi. Wreszcie podnieśli się do pozycji siedzącej. Yoh jako pierwszy spróbował wstać, lecz nie udało mu się to. Krzyknął, czując okropny, przeszywający ból w kostce. Musiał źle upaść i skręcić ten staw. Zacisnął mocno zęby, nie chcąc okazać słabości. Jednak, mimo że wcale tego nie chciał, po policzkach popłynęły mu łzy.
To nieco otrzeźwiło zdenerwowanego Hao, któremu poza paroma siniakami, zdartą skórą na ramieniu i dość silnym bólem w boku, nic złego się nie przydarzyło. Chłopiec podpełzł do rannego kolegi.
- C-co jest? – spytał niepewnie. Yoh rzucił mu zdenerwowane spojrzenie.
- Nic. Odczep się – prychnął, nawet na niego nie patrząc.
- Yoh… Ja… - Hao chciał powiedzieć, że jest mu przykro i przeprasza, ale te słowa nie potrafiły przejść mu przez gardło.
- Nie słyszałeś?! Odejdź! – rozkazał Yoh, zamachując się ręką.
                Zawstydzony swoim zachowaniem Hao posłusznie cofnął się o parę kroków. Ale to nie wystarczyło Asakurze.
- Yoh… To… Naprawdę nie wiem, dlaczego ja tak…
- Po prostu nie potrafisz się pogodzić z tym, że jestem w czymś lepszy od ciebie, tak? – dokończył za niego Yoh. Ale to nie był dobry pomysł. Długowłosy poczuł, jak znowu rośnie w nim gniew.
- Nie jesteś lepszy ode mnie! Jesteś słaby! – W oczach chłopca pojawiły się płomienie. Zacisnął pięści, czując, że zaraz nie wytrzyma. Poczuł lekki swąd, gdy drewniana rękojeść zaczęła się lekko przypiekać.
- Odejdź stąd natychmiast, Hao! Albo zaraz powiem o wszystkim mojej rodzinie! – wrzasnął na niego Yoh. Twarz chłopca była zaczerwieniona od łez.
                Wściekły Hao i tak nie miał zamiaru tam dłużej pozostać. Odwrócił się na pięcie i ruszył wgłąb ogrodu, po drodze wyrzucając nadpalony bokken na ziemię.
- Chicchee na… - mruknął jeszcze pod nosem zanim zniknął wśród płomieni, opuszczając teren rezydencji Asakurów.
                


1Shinai – bambusowy miecz używany do ćwiczenia kendo
2Jigeiko – walka treningowa w kendo
3Kenjutsu – tradycyjna japońska sztuka walki mieczem
­­­4Bokken (inaczej Bokutō) – drewniany miecz do ćwiczeń, zwykle o kształcie katany (czasem również wakizashi lub tantō)


No witam :)
Chyba udało mi się minimalnie zwiększyć tempo dodawania rozdziałów, a to chyba sukces. Może nie równa to się z tym, co było dawniej, no ale zawsze coś :)
Zanim przejdę do spraw bieżących, muszę Wam powiedzieć, że byłam dzisiaj na "Jak wytresować smoka 2" i uznaję to za jeden z najlepszych filmów, jakie widziałam <3 Po prostu majstersztyk, a Szczerbatek jak zawsze wymiata :D


Szczerze polecam, bo naprawdę warto zobaczyć :)
A teraz już bardziej odnośnie bloga. Zrobiłam tu mini-remont, tj. słowniczek od teraz znajdować się będzie w osobnej zakładce. Zdałam sobie sprawę, że rozrasta się on coraz bardziej i po prostu lepiej będzie go mieć w innym miejscu. 
I w sumie... To chyba tyle. Wybaczcie, że nie rozpisuję się jakoś dłużej, ale nie mam siły. Właśnie przeniosłam wszystkie swoje podręczniki z gimnazjum ze strychu na dół i ręce mi odpadają... 
Pozdrawiam Was wszystkich cieplutko i niechaj Nocna Furia będzie z Wami! :D