ZAWIESZENIE

Świat SK nie jest mi już tak bliski jak był kiedyś. Nie mówię, że nic więcej się tu nie pojawi, jednak proszę nie pisać do mnie z prośbą o nowe rozdziały.

czwartek, 18 lipca 2013

Rozdział III

                 Rozkoszny aromat pieczonego mięsa rozchodził się po okolicy, sprawiając, że wszystkim z głodu wręcz ciekła ślinka. Megumi Akimori oraz jej bratowa, Sally Tachibana, od ponad godziny przyrządzały najróżniejsze przysmaki na obiad. Stojąc przy dużym blacie na tarasie, panierowały nóżki z kurczaka, hamburgery i steki oraz przygotowywały łagodne, słodkie i pikantne sosy. Ich mężowie zajmowali się za to rozpalaniem grilla. Goście, którzy przybyli z Ameryki długo namawiali gospodarzy, by zgodzili się zrobić barbecue, bardzo popularne w Stanach.
- Zobaczysz kochana, że to będzie great fun! – zawołała Sally, rodowita Amerykanka, która wyszła za mąż za Japończyka, wyciągając z walizki notes z przepisami na dania z grilla.
                Trzeba przyznać, że na to się zapowiadało. Pogoda była wręcz wymarzona na spędzanie czasu w ogrodzie. Świeciło słońce, jednak temperatura nie przekraczała dwudziestu pięciu stopni. Po świeżo skoszonej trawie biegał wesoło Juhi – mały szczeniak rasy akita inu*, który należał do domowników. Szczekał on radośnie, próbując chwycić w zęby latające nad nim owady.
                Podczas gdy rodzice zajmowali się przygotowywaniem posiłku, pan Sōichirō czuwał nad małą Hoshi, śpiącą smacznie w swoim wózeczku. Fred zniknął gdzieś w głębi ogrodu z Daikim, który – tak na marginesie – nadal udawał, że go nienawidzi. Daichi zaś, po nakryciu do stołu przysiadł na skraju tarasu, zatapiając się we własnych myślach.
                Zastanawiał się właśnie nad kształtem niewielkiej chmury (przypominała mu wiewiórkę), kiedy poczuł, że coś miękkiego ociera się o jego nogi. Kiedy spojrzał w dół, ujrzał puszystego, rudego kotka. Był on nieco brudny, a liście wplątane w sierść i lekko zranione prawe ucho wskazywały na to, że żył na ulicy. Zwierzątko miauknęło dwa razy, ocierając się głową o kolano chłopca.
- Ohayo, koneko. Ktoś ty? – spytał z uśmiechem Japończyk, drapiąc małego rudzielca za uszami. Jak można się było spodziewać, nie otrzymał odpowiedzi. Kotek zaczął tylko głośno mruczeć i położył się obok.
                Daichi przypomniał sobie sentencję, którą kiedyś usłyszał: „Koty przywiązują się do samotnych ludzi”. Czyżby to była prawda? Jakby nie patrzeć, pomimo, że cała rodzina znajdowała się w ogrodzie, nikt się nim nie interesował. Tata i wujek omawiali właśnie najnowszy model jakiegoś samochodu, mama pytała ciocię o składniki słodko-kwaśnego sosu, a Fred złapał Daikiego i nosił go teraz tak, jakby był to zrolowany dywan.
- Puszczaj mnie, baka! – krzyczał chłopak, próbując się wyrwać, jednak silniejszy od niego kuzyn wcale się tym nie przejmował.
                Siedzący brunet tylko westchnął i przeniósł wzrok na rudego przybysza, który właśnie wyciągał się w słońcu, ziewając szeroko. Nagle, padł na niego cień. Chłopiec szybko przeniósł wzrok na dziadka, który stał nad nim ze śpiącą Hoshi na rękach.
- Widzę, że znalazłeś sobie kolegę, mago – powiedział starszy pan z uśmiechem.
- Chyba tak, ojii-san – odparł dziewięciolatek, jednak w jego głosie słychać było pewien smutek.
- Coś się stało, Daichi? – Sōichirō przysiadł obok, uważając, by nie zbudzić śpiącej dziewczynki.
                Chłopiec poruszył się niespokojnie i odwrócił wzrok. Przez chwilę nic się nie działo, tylko w tle nadal słychać było szczekanie Juhi i skwierczenie pieczonego mięsa. Gdzieś pomiędzy drzewami dał się słyszeć śmiech Freda i narzekanie Daikiego, który zapewne – jak zwykle zresztą – próbował się obrazić na kuzyna.
- Nic takiego, ojii-san – odpowiedział w końcu chłopiec, nadal nie patrząc na swojego rozmówcę.
                Pan Akimori tylko westchnął z lekkim uśmiechem.
- Nie wmawiaj mi, że jest dobrze, bo przecież widzę, że coś cię gnębi. Czyżby chodziło tu o twojego brata?
- Co? Nie, jasne, że nie! – zawołał szybko chłopiec, odwracając się nagle. Dziadek tylko przyłożył palec do ust.
- Trochę ciszej, nie chcesz chyba zbudzić siostry – rzekł spokojnie. – Co do Daiki’ego, to nie martw się zbytnio. On na pewno o tobie nie zapomniał, a wiesz dobrze, że Fred zawsze lubił mu dokuczać.
- Wiem… Tylko, że ja nie potrafię się z nim dogadać… znaczy z Fredem.
- Czasami do tego trzeba czasu. Zobaczysz, jeszcze się zaprzyjaźnicie – odparł Sōichirō, kładąc dłoń na ramieniu wnuka. – Tymczasem, co byś powiedział na dalszą część historii Yoh i Hao?
- Tak!!! Opowiadaj, ojii-san!
                W tym momencie, jak spod ziemi przed dwójką rozmawiających wyrósł starszy z bliźniaków. Po kilku sekundach dołączył do niego Fred, najwidoczniej zdziwiony zachowaniem swojego małego towarzysza.
- Czy dziadek właśnie chciał zacząć opowiadać beze mnie!? – zapytał Daiki z pozornie obrażoną miną, kładąc ręce na biodrach.
- Przebiegłeś pół ogrodu z prędkością, której nie powstydziłby się Usain Bolt, tylko po to, by słuchać fairy tale? – Fred nie mógł wyjść ze zdziwienia.
- A tak – starszy z braci pokazał tylko kuzynowi język, po czym usadowił się tuż obok brata. – Jak nie chcesz, to nie słuchaj.
- Oh, I don’t care. Proszę opowiadać, panie Akimori. Oczywiście, jeśli moja obecność nie przeszkadza.
                Dziadek tylko uśmiechnął się. Rzucił jeszcze spojrzeniem na młodszego z wnuków, w którego oczach nie było już widać smutku. Niesamowite, jak obecność brata podnosiła tego chłopca na duchu. Nie czekając już na nic, starszy pan zaczął swoją opowieść…


                Silniejszy powiew wiatru przywiał do wnętrza niewielkiej świątyni trochę kropel deszczu, które spadły prosto na twarz śpiącego, ciemnowłosego chłopca. Ten, ziewnął szeroko, przeciągając się. Niestety, zapomniał, że zasnął na wąskiej ławeczce, przez co jego pobudkę znacznie przyspieszyło nagłe spotkanie z drewnianą podłogą.
                Hao jęknął cicho, pocierając obolałe ramię. Chwilę później rozejrzał się, początkowo nie rozpoznając miejsca, w którym się znalazł. Dopiero po kilku sekundach przypomniał sobie, że Yoh pokazał mu tę rzadko uczęszczaną świątynię jako tymczasowe lokum. Oczywiście wcześniej proponował, by długowłosy zamieszkał wraz z nim w rezydencji, jednak uciekinier z domu dziecka nie chciał nawet o tym myśleć. Obawiał się bycia tak narażonym na spotkanie z resztą domowników.
                Pomieszczenie, gdzie chłopiec znajdował się w tej chwili, nie posiadało zbyt dużych rozmiarów, nawet jak dla dziecka. Mówiąc szczerze, wyposażenie stanowiły tu tylko dwie ławeczki ustawione pod ścianą oraz świece, które – rzecz jasna, gdyby były zapalone – oświetlałyby obraz jakiegoś samuraja z dawnych epok. Prawdopodobnie to właśnie temu wojownikowi poświęcona była świątynia.
                Wizerunek żołnierza został już mocno nadgryziony zębem czasu, dlatego w niektórych miejscach był ledwo widoczny. Wciąż jednak dało się dostrzec kunszt artysty oraz dbałość o detale, szczególnie na katanie, która wyglądała, jakby wykonano ją z prawdziwego srebra.
                Wcześniej, Hao nie miał okazji lepiej przyjrzeć się budynkowi, gdyż, kiedy tu przyszedł wraz z Yoh, było już ciemno, a jedynym, o czym marzył, było położenie się spać. Gdziekolwiek.
                Szatynowi nie przeszkadzało wcale to, że znalazł się w absolutnej ciemności. Nie obawiał się też zostać sam. Przez całe swoje życie, które spędził w przytułku, niejednokrotnie uciekał w odosobnione miejsca, by schować się przed pełnymi pogardy spojrzeniami i docinkami rówieśników. Strychy, poddasza czy też różnego rodzaju skrytki okazywały się wspaniałym miejscem dla kogoś takiego jak Hao. Dość często zdarzało się, że zamieszkiwały je duchy, które jako jedyne potrafiły zrozumieć małego szamana. Przykładowo, raz w jednym z domów dziecka, w starej szafie na strychu mieszkał duch wychowawczyni, która zginęła w nieszczęśliwym wypadku na schodach. Z nią prawie od razu chłopiec znalazł wspólny język. Nauczyła go ona podstawowych umiejętności, takich jak liczenie czy nawet pisanie kilku prostych znaków. W zamian, Hao odszukał dla niej zdjęcie męża, ukryte na dnie starego kufra. Kiedy tylko oddał jej czarno-białą fotografię, kobieta odeszła na zawsze. Następnego dnia szatynek uciekł. Miał wtedy chyba cztery lata.
                Malec odsunął się od fresku przedstawiającego samuraja i zbliżył do przeciwległego końca pomieszczenia, gdzie znajdowało się wyjście na zewnątrz. Kiedy tylko otworzył drzwi, w jego twarz uderzył dość silny podmuch wiatru zmieszany z kroplami deszczu. Szczerze mówiąc, lało jak z cebra. Z tego, co Yoh opowiadał o swojej rodzinie, istniała niewielka szansa, by mały Asakura mógł dzisiaj wyjść z domu. To z kolei oznaczało, że Hao czeka cały dzień samotności.
                Mimo to, nie smuciło go to zbytnio. Wolał być samotny w tym cudownym miejscu niż otoczony grupą dzieci w jednym z sierocińców.
                Pozostała jednak kwestia jedzenia… Po ciastkach, które Yoh przyniósł mu wczoraj pozostały jedynie wspomnienia. Teraz czuł jednak pewne skurcze w żołądku, które zdecydowanie mu się nie podobały. Chociaż w domach dziecka porcje zwykle bywały mikroskopijne, podawano je w bardzo podobnych porach i organizm chłopca zdołał się już do nich przyzwyczaić. Z niejakim zaskoczeniem Hao zdał sobie sprawę, że na myśl o zwykłej miseczce ryżu aż pociekła mu ślinka.
                Westchnął, starając się nie myśleć o jedzeniu. Niestety, jak na złość w tym momencie zaburczało mu w żołądku.
- Głodny? – Dał się słyszeć obcy głos. Długowłosy, który nie usłyszał niczyich kroków, aż podskoczył. Odwrócił się szybko, spodziewając się ujrzeć kogoś z rodziny Asakurów.
                Trudno chyba opisać jego zdziwienie na widok beżowego kota z czarnymi pręgami, który trzymał w przedniej łapie wąską, podłużną fajkę. Zwierzę stało na tylnych nogach, jak człowiek, a także miało na sobie tradycyjny, japoński strój. Jakby tego było mało, zamiast jednego ogona, posiadało dwa.
                Przestraszony Hao cofnął się nieco, aż natrafił plecami na ścianę pomieszczenia.
- K-kim jesteś? – spytał chłopiec.
- Nie pamiętasz mnie? – Kot wydawał się szczerze zdumiony. Włożył fajkę do ust, zaciągnął się, po czym wypuścił w powietrze dwa kręgi z dymu. – Jestem Matamune. A ty to…
- Hao – powiedział szybko szatynek, po czym kaszlnął kilka razy, czując w nosie zapach palonej tabaki.
                Przez moment, zwierzę wydawało się zaskoczone. Zapytacie pewnie, czy kot może wyglądać na zaskoczonego… Cóż, jak już zdołaliście się domyśleć, to nie był taki zwyczajny kot. Po chwili jednak, Matamune uśmiechnął się lekko.
- Wiesz, przypominasz mi kogoś, kogo kiedyś znałem… - powiedział powoli tonem, którego używa się wspominając jakieś przyjemne zdarzenia z przeszłości. – Ale najwidoczniej musiałem cię z kimś pomylić.
- Kogo? – spytał bezmyślnie chłopiec.
- Nieważne – odrzekł szybko kot, tym samym dając do zrozumienia, że kończy ten temat. – To było dawno, bardzo dawno…
                Na kilka chwil zapanowała cisza. Hao, już nieco bardziej pewny siebie, odsunął się od ściany i zbliżył do nowego znajomego. Gdzieś w głębi duszy czuł, że może zaufać temu niezwykłemu stworzeniu.
- Jak to możliwe, że potrafisz mówić? – Pytanie jakby samo wyrwało się z ust długowłosego.
- Jestem duchem. – Odpowiedź Matamune zdziwiła chłopca. Przecież kot nie unosił się nad ziemią ani też nie był wcale przezroczysty. Wręcz przeciwnie, wyglądał zupełnie, jakby posiadał własne ciało. Zwierzę zdawało się czytać w myślach dziecka, bo chwilę później dodało: - Ale nie zwykłym duchem zwierzęcym, które zapewne mogłeś już spotkać. Tysiąc lat temu mój pan… - W tym momencie jego głos nieco zadrżał. – On… Kiedy umarłem, oddał trochę swojego furyoku, by stworzyć dla mnie ciało. Byłem jego stróżem. Ducha takiego jak ja nazywa się Goryoushin. Zaś, jeżeli cię to interesuje, kota z dwoma ogonami nazywają nekomatą.
                „Tysiąc lat?” – pomyślał szatyn, nie próbując nawet powtórzyć dwóch trudnych nazw. – „To dlatego ma taki dziwny akcent…”. Rzeczywiście, Matamune używał nieco innego japońskiego niż w dzisiejszych czasach. Jego wymowa różniła się dość wyraźnie od nowoczesnej. Była bardziej delikatna, śpiewna.
- Wracając jednak do mojego pierwszego pytania…  Jesteś głodny?
                W tym momencie, nekomata rzucił coś do chłopca. Chyba tylko szamański refleks sprawił, że Hao udało się to złapać, kilka centymetrów od własnej twarzy. Kiedy malec odsunął nieco rękę, zdał sobie sprawę, że trzyma mandarynkę**.  Jej jasnopomarańczowa skórka wydawała się dość cienka, co pozwalało przypuszczać, że owoc będzie dosyć kwaśny. Ale to nawet dobrze.
- Arigatou gozaimasu, Matamune – powiedział chłopiec z uśmiechem, wbijając paznokcie w mandarynkę, aby ją obrać.
                Kiedy już zjadł, usiedli razem z kotem na jednej z ławek i zaczęli rozmowę. Właściwie, duch głównie zadawał pytania, nie zdradzając zbyt wiele o sobie. Hao zaś opowiedział mu o swoim życiu. O tym, że nigdy nie dowiedział się, kim byli jego rodzice lub też, jakie miał nazwisko. Pierwsze trzy lata spędził w sierocińcu w mieście Mutsu, na północy wyspy Honsiu, skąd adoptowało go pewne młode małżeństwo. Spędził u nich ponad rok, jednak nigdy nie czuł, że jest to dla niego prawdziwa rodzina. Przybrani rodzice prawie cały czas byli w pracy, więc zajmowały się nim opiekunki. Nigdy nie chodził do przedszkola.  Niestety, po pewnym czasie małżeństwo zdało sobie sprawę z tego, że chłopiec widzi duchy, przestraszyło się i oddało go do innego domu dziecka, wywożąc aż na drugą stronę wyspy, do miasta Oda, graniczącego z Izumo. Od tego czasu, Hao był adoptowany jeszcze raz, lecz tym razem tylko na niecałe dwa miesiące, przez samotną wdowę po pięćdziesiątce. Ona również wystraszyła się dziwnych zdolności chłopca i, nie chcąc stracić dobrego imienia, załatwiła mu miejsce w sierocińcu w Izumo. Od tego czasu zaczęły się ucieczki. Mały szaman, odpychany przez tak długi czas, znienawidził wszystkich ludzi, którzy tak pochopnie go oceniali. W dwóch ostatnich przytułkach już na starcie otrzymał miano „dziwaka” i „dziecka chorego psychicznie”. Szatynek zakończył swoją opowieść mówiąc, jak uciekł i przypadkiem trafił do rezydencji Asakurów.
- Mówisz, że nienawidzisz ludzi… - zaczął Matamune po kilku chwilach ciszy. Jego spojrzenie było spokojne, ukazywało tysiąc lat mądrości i doświadczenia. – Jak to możliwe, że zaufałeś małemu Yoh?
                Długowłosy drgnął. Ani słowem nie wspominał o swoim przyjacielu. Czyżby nekomata obserwował go cały ten czas? A może czytał w myślach?
- W sumie… Nie wiem. Jakoś wyczułem, że on jest podobny do mnie… Ciężko to wyjaśnić… - rzekł malec, nie patrząc na swojego rozmówcę. Zamachał tylko nogami, zbyt krótkimi, by sięgnąć ziemi z ławki.
- Szaman zawsze rozpozna szamana. To niezwykła umiejętność, jednak bardzo się przydaje. – Kot uśmiechnął się, po raz kolejny wypuszczając z ust kłąb dymu. Tym razem jednak zrobił to prosto w twarz chłopca, przez co malec zaczął mocno kaszleć. – Och, wybacz mi, proszę. Nie jesteś przyzwyczajony do dymu z kiseru***.
                Matamune odłożył fajkę na ławkę obok siebie, po czym wyjrzał przez maleńkie okienko tuż przy dachu. Niebo, kilka godzin temu ciemnoszare od chmur, teraz zrobiło się niebieskie. Nie było też słychać szumu deszczu. Na moment, jedynym słyszanym dźwiękiem był śpiew ptaków, które zdawały się opiewać koniec ulewy.
                Hao oraz jego nowy znajomy wyszli na próg świątyni. Chłopiec nabrał w płuca świeżego powietrza, zamykając z lubością oczy. Podobnie jak Yoh, zdecydowanie wolał przebywać na zewnątrz.
                W tym momencie, dał się słyszeć szelest krzaków, jakby ktoś się przez nie przedzierał. Na początku, długowłosy miał zamiar ukryć się gdzieś, jednak zaraz potem usłyszał znajomy głos:
- Hao! Gomen, że musiałeś tyle czekać!
                Na twarzy szatynka pojawił się uśmiech. Wyszedł kilka kroków do przodu, czekając na przyjaciela.
- Skoro masz już towarzystwo, ja nie będę potrzebny. Do zobaczenia następnym razem, Hao Asakuro… – powiedział cicho Matamune, mrużąc oczy, po czym rozpłynął się w powietrzu. Zaledwie kilka sekund później, spośród krzewów wybiegł mały mieszkaniec rezydencji, niosąc w rączce jakieś niebieskie pudełko.
- Ohayo, Hao! Moja mama dała mi bento****! Przekonałem ją, że zjem na dworze. Gomen nasai, że przychodzę tak późno, ale nie chcieli mnie puścić w taki deszcz…
- Nic się nie stało – uśmiechnął się tymczasowy lokator świątyni. – Rozmawiałem z… - Malec odwrócił się, jednak nigdzie nie zauważył nekomaty. Nie słyszał też jego pożegnania. - …zresztą nieważne. Cieszę się, że tu jesteś.
                Yoh podbiegł bliżej i chwycił przyjaciela za rękę, po czym pociągnął go w kierunku wejścia do świątyni.
- Zjedzmy w środku, tu jest strasznie mokro. – Jakby na potwierdzenie swoich słów, chłopiec potrząsnął głową jak piesek, a z jego włosów wyleciało mnóstwo kropel wody. – Wiesz, jest coś, co muszę ci powiedzieć… Dzisiaj tata powiedział mi, że będę musiał…


- Chodźcie na obiad! – Opowieść pana Sōichirō została nagle przerwana przez wołanie Sally. Matka Freda wymachiwała do nich szczypcami do grilla, drugą ręką wskazując na stolik ogrodowy, suto nakryty parującym jedzeniem.
- Ale mamo… Nie w takim momencie! – Ku zdumieniu dziadka oraz bliźniaków, szesnastolatek zaprotestował najgłośniej. Zaraz potem chyba zdał sobie sprawę z tego, co zrobił, bo skulił się w sobie, nie patrząc nikomu w oczy.
                Daiki tryumfował. Z wrednym uśmiechem wymierzył starszemu kuzynowi kuksańca w bok.
- I kto tu nie chciał słuchać „fair tail”!?
- Chyba fairy tale… - poprawił go pan Sōichirō, wstając. Hoshi na jego rękach nadal spała, uroczo trzymając kciuk w buzi. – Na dzisiaj starczy opowieści. Nie każmy waszym mamom czekać. Wiecie przecież, jak się napracowały.
- Hai, Ojii-san! – zawołali chórem bliźniacy i pobiegli w stronę stołu. Fred stał jeszcze przez chwilę obok ich dziadka. Mimo, że przewyższał go wzrostem o ponad głowę, w tym momencie zdawał się dziwnie niepozorny.
- I’m really sorry, Akimori-san – powiedział skruszonym tonem. – Nie chciałem pana obrazić… Jest pan doskonałym mówcą. Uczył się pan tej książki na pamięć?
                Staruszek zdawał się zaskoczony tym pytaniem. Uśmiechnął się lekko i odpowiedział:
- Nie, to nie jest żadna książka.
- Pan to wszystko wymyśla? – W głosie chłopaka słychać było podziw zmieszany z niedowierzaniem.
- Cóż, nie do końca. Ktoś kiedyś opowiedział mi tę historię. Nic więcej nie mogę jednak powiedzieć. To misuterī… - Po tych słowach, dziadek ruszył w kierunku stołu, zostawiając zaskoczonego Freda samego.


*Jeżeli ktoś nie wie, akita inu wygląda tak
** Na początku miała być pomarańcza, ale po sprawdzeniu na Wiki, wyszło, że w Japonii częściej uprawia się mandarynki :)
*** Kiseru – tradycyjna japońska fajka, łaknących wiedzy odsyłam tutaj:) W przypadku Matamune wygląda to tak 
****Bento – tradycyjne drugie śniadanie w formie pudełka, które matki zwykle dają swoim dzieciom do szkoły. Przykładowe bento można zobaczyć tu