Ostrze shinai1 minęło
twarz Daiki’ego o zaledwie parę cali. Chłopiec uchylił się w ostatniej chwili,
kiedy precyzyjne cięcie brata skierowało się w jego stronę. Odruchowo uskoczył
nieco do tyłu, chcąc zwiększyć odległość od przeciwnika. Ten nie pozwolił mu
jednak na odpoczynek i natychmiast natarł ponownie z bojowym okrzykiem.
Bambusowe ostrza
zderzyły się ze sobą z głośnym trzaskiem, a starszy z bliźniaków miał wrażenie,
że przez jego ręce przebiegł prąd. Zesztywniał na ułamek sekundy, omal nie
wypuszczając shinai z dłoni. Ramiona
z każdą chwilą bolały go coraz bardziej, przeszkadzając w skupieniu się na
ruchach rywala.
- Postaraj się bardziej, Daiki-kun! – Usłyszał głos ojca.
Tymczasem Daichi
uniósł miecz nad głowę, ostrzem celując prosto w serce brata. W jednej
sekundzie zmienił jednak kierunek ataku i wykonał cięcie w strefę do-uchi, czyli w bok napierśnika rywala.
Nieprzygotowany na to Daiki, który skupiony był na chronieniu się przed tsuki, czyli pchnięciem w osłonę gardła,
otrzymał silny cios w lewe żebro. Chociaż miał na sobie ochraniacz, i tak czuł,
że będzie tam mieć dużego siniaka.
Odsunął się
nieco, oddychając ciężko. Musiał w jakiś sposób uspokoić walkę, jeśli nie
chciał przegrać. Okrążył brata, ani na moment nie opuszczając miecza. Daichi
wydawał się taki zrelaksowany, trzymał miecz niemalże z lekceważeniem.
W pewnym momencie
Daiki wyczuł swoją szansę, kiedy brat na krótką chwilę spuścił z niego wzrok.
Zebrał całą swoją siłę i skoczył, wykonując cięcie z góry w strefę men-uchi. Kiedy już był w powietrzu,
zdał sobie sprawę, że jego bliźniak wcale nie stracił koncentracji i
najzwyczajniej w świecie cofnął się o parę kroków w tył. Impet cięcia Daiki’ego
trafił więc w ziemię, a jego shinai
wbiło się dość głęboko w grunt. Chłopiec pociągnął za rękojeść, jednak zabrakło
mu siły, by wyciągnąć miecz. W tym momencie poczuł lekki, ale wyrazisty cios
prosto w czubek głowy. Pochylił się, zrezygnowany, kiedy jego brat zaśmiał się:
- Wygrałem – powiedział i opuścił miecz. Jigeiko2 dobiegło
końca.
Przegrany i
zdołowany Daiki wyszarpnął wreszcie swój miecz z ziemi, wstydząc się spojrzeć
komukolwiek w oczy. To była już czwarta przegrana walka pod rząd. Zdjął z głowy
hełm, odwracając się tyłem do reszty osób na placu, gdzie ćwiczyli. Odrzucił shinai na bok i powlókł się w stronę
domu. Stracił ochotę na trenowanie.
Całej walce
przyglądali się pan Sōichirō, Fred oraz Ichigo, ojciec bliźniaków, pełniący
także rolę trenera. Mężczyzna miał na sobie strój do kendo, tak samo jak chłopcy. Długi, bambusowy miecz miał schowany w
pochwie przypiętej do pasa. Skinął głową do zwycięzcy, po czym z
niezadowoleniem skierował wzrok na starszego z synów.
- Daiki-kun, wracaj – nakazał, ale dziewięciolatek go nie słuchał.
Fred wymienił
spojrzenia z wujkiem, po czym wstał i pobiegł za kuzynem. Złapał go tuż przy
wejściu do domu i zastąpił mu drogę. Nachmurzony chłopiec podniósł na niego
spojrzenie swoich ciemnych oczu.
- Hej, nie załamuj się tak szybko – powiedział Amerykanin, uśmiechając
się pocieszająco. – Miałeś dzisiaj zły dzień i tyle.
- Nie dzisiaj, a zawsze – mruknął Daiki. – Ćwiczymy od trzech lat, a
ja od ponad roku ani razu nie wygrałem z Daichim!
- Och… - W tym wypadku ciężko było znaleźć dobry argument, by zachęcić
chłopca do powrotu.
- No właśnie – powiedział kwaśno mały Akimori i spróbował zepchnąć
nastolatka ze swojej drogi. Ten nie ruszył się nawet o cal, nie pozwalając
kuzynowi się poddać. – Nieważne, jak się staram, on zawsze jest lepszy! On jes…
- Daiki-kun. – Dziadek położył dłoń na ramieniu wnuka. – Nie denerwuj
się, po prostu musisz…
- Zostawcie mnie wszyscy w spokoju! – Mały brunet odepchnął rękę Sōichirō.
Nie doszło do dalszej wymiany zdań, gdyż w tym
momencie zadzwonił telefon Ichigo. Jak tylko mężczyzna spojrzał na wyświetlacz,
natychmiast zerwał się z miejsca i pobiegł do środka. W biegu, na migi pokazał
panu Sōichirō, że to jego szef. Zrobił to w dość zabawny sposób, parodiując
zarozumiałą minę i zakręcony wąsik prezesa firmy.
- Tak, Koizumi-sama…. Oczywiście, zaraz będę… - Usłyszeli tylko, zanim
ojciec bliźniaków zamknął za sobą drzwi.
Pan Akimori
zaśmiał się pod nosem i otoczył ramionami Freda i Daiki’ego, prowadząc ich
ponownie na niewielki placyk przed wejściem. Puścił mimo uszu nieprzyjemne
słowa wnuka. Wiedział, że dla dziewięciolatka wieczne przegrywanie musi być
frustrujące. Daichi siedział tymczasem na ławce, a obok niego leżał jego men, czyli hełm.
- Koniec treningu na dziś? – spytał chłopiec, wstając. Dziadek
przytaknął i uśmiechnął się do niego.
Daiki tymczasem
nadal stał naburmuszony, patrząc w ziemię. Jego shinai i men leżały w
krzakach kilka metrów dalej. Starszy pan szepnął coś do Freda, po czym stanął
przed chłopcem, palcem zmuszając go, by spojrzał mu w oczy.
- Masz potencjał samuraja, moje dziecko. Tylko popełniasz znaczny błąd
– powiedział spokojnie. W tym momencie stanął przy nich nastolatek z mieczem i
hełmem chłopca. – Pozwól, że wyjaśnię ci, w czym rzecz.
Daiki spojrzał
niepewnie na dziadka, który podniósł z ziemi pochwę z mieczem Ichigo. Nigdy nie
słyszał, by Sōichirō znał się na kenjutsu3.
Wziął jednak swój shinai od Freda i
ustawił się w pozycji bojowej, na lekko ugiętych nogach. Czubek miecza
pozostawiał uniesiony lekko w górę, tak jak uczył ich ojciec. Kiedy Daichi,
zawołany przez dziadka, ustawił się przed nim, gotów do walki, jego palce mocno
zacisnęły się na rękojeści. Tym razem musi mu się udać. Tym razem…
Zanim ktokolwiek
dał znak, by zacząć sparing, chłopiec zamachnął się na brata. Celował prosto w
głowę przeciwnika, tym razem nieosłoniętą hełmem. Zaskoczony bliźniak nawet nie
podniósł broni, kiedy bambusowe ostrze kierowało się nieuchronnie prosto na
jego czoło.
Wtem, rozległ się
trzask, a Daiki poczuł, jakby ktoś uderzył go batem w przedramiona. Krzyknął i
puścił miecz, który tuż przed osiągnięciem celu został zatrzymany.
- To jest właśnie twój największy błąd, chłopcze. – Dziadek, który z
niewiarygodną prędkością zareagował i za pomocą shinai należącego do Ichigo, ochronił Daichi’ego przed potężnym
guzem, nie brzmiał na zadowolonego. Mimo wszystko, Daiki miał dziwne wrażenie,
że starszy pan patrzy na niego z jakimś podejrzanym błyskiem w oku. – Jesteś
zbyt nerwowy. Musisz się rozluźnić i, co najważniejsze, nie trzymać miecza tak
mocno. Zużywasz więcej siły na chwyt i brakuje ci jej przy prawdziwym starciu.
Nie wspominając o bólu w trakcie uderzenia.
Staruszek stanął
za wciąż zdumionym wnukiem i wręczył mu ponownie miecz, pokazując dokładnie,
jak ma go trzymać. Dziewięciolatek zdał sobie sprawę, że rzeczywiście, było to
znacznie wygodniejsze, a ruchy stały się bardziej płynne. Ciął kilka razy
powietrze, po czym schował shinai do
pochwy zawieszonej na plecach. Strój do kendo
nie zawierał takiego elementu, ale chłopiec wolał na treningach mieć miecz
przy sobie.
- A wiecie chłopcy, że ktoś miał bardzo podobne problemy z walką
mieczem? – Ton dziadka od razu zasugerował, że zapowiada się na dalszą część
opowieści. Wszyscy zbliżyli się więc do ławki i usiedli tam, czekając
cierpliwie, aż Sōichirō rozpocznie swą historię. – To wydarzyło się tuż po
zdarzeniach w Gakuen-Ji…
Yoh siedział na
mostku nad jeziorkiem Daiya z
drewnianym bokkenem4
ułożonym w poprzek kolan. Patrzył na kryształową taflę wody, zastanawiając się,
co dzieje się z Hao. Co prawda ufał, że przyjaciel odnalazł drogę powrotną, tak
samo jak wcześniej bez pomocy trafił do Gakuen-Ji. Wciąż jednak martwił się o
niego. Minęło dużo czasu od ich ostatniego spotkania, mały Asakura zdążył się
już porządnie wyspać i umyć, a nawet zacząć trening walki mieczem. Co ciekawe,
szło mu to zadziwiająco dobrze, z czego był ogromnie dumny. Chciał pochwalić
się komuś swoimi umiejętnościami, ale nie miał tak naprawdę komu. Ojca jak
zwykle nie było, zdaje się, że przebywał w górach. Mama… No cóż, była mamą,
pochwaliłaby go nawet gdyby pokazał jej, że potrafi mrugać. Babcia Kino
przebywała w Osorezan, a dziadek i tak znalazłby jakieś powody do krytyki.
Spojrzał na
leżące obok niego pudełko z bento. Drugie
śniadanie przygotowane przez Keiko jak zawsze wyglądało smakowicie. Tym razem
ułożyła jedzenie na kształt tańczących misiów panda, które aż prosiły się o
zjedzenie. Lecz nie – chłopiec dobrze wiedział, że musi zostawić coś dla Hao.
Nagle usłyszał charakterystyczny
odgłos przypominający trzaskanie płomieni w ognisku. Fala ciepłego powietrza
uderzyła go od tyłu. Yoh odwrócił się i omal nie upuścił miecza do wody, gdy
tuż za sobą ujrzał uśmiechniętego Hao. Zdziwił się trochę, zauważając, że
przyjaciel ma lekko nadpalone ubrania.
- Nie strasz mnie tak! – zawołał z pretensją, lecz w jego głosie nie
było prawdziwego gniewu. – Jakim cudem wszedłeś tu tak cicho? Zupełnie jakbyś
pojawił się znikąd!
- Mam… ukryty talent i tyle – odpowiedział Hao, lekko nieprzyjaznym
tonem. Najwyraźniej nie chciał o tym rozmawiać. Yoh wzruszył ramionami i
podniósł drewniany miecz.
- Hao! Zobacz! Zacząłem dzisiaj ćwiczyć kenjustu! – Zaprezentował swoje umiejętności tnąc kilka razy
powietrze. – To jest super!
Długowłosy
chłopiec przyjrzał się temu z uprzejmym zainteresowaniem, chociaż nie wyglądał
na naprawdę zaciekawionego. Raczej na wyjątkowo zmęczonego.
Jakby się dłużej
nad tym zastanowić, przyjaciel Yoh nieco zmienił się od momentu, kiedy ten
widział go ostatni raz. Jego ciało było dziwnie napięte, a wzrok poważniejszy.
Poza przypalonymi ubraniami, na jego skórze znajdowało się dość sporo siniaków.
Ktoś go zbił? Asakura zaniepokoił się.
- Hej, nikt mnie nie uderzył – uspokoił go Hao. Zaskoczony mieszkaniec
rezydencji dopiero po chwili przypomniał sobie o umiejętnościach kolegi
związanych z czytaniem w myślach.
- To dlaczego masz tyle siniaków? – Yoh nie miał zamiaru odpuścić. –
Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko…
- Ja… Przewróciłem się, i tyle – odparł lekceważącym tonem jego
towarzysz, po czym szybko zmienił temat. – O, masz bento! – Jego oczy się zaświeciły.
Mały Asakura nie
był zbyt zadowolony z odpowiedzi, jednak nie pytał już o nic więcej. Zamiast
tego, podniósł pudełko z jedzeniem i wręczył je koledze. Przypuszczał, że zły
humor przyjaciela mógł wziąć się po prostu z głodu i liczył, że później
pogadają na spokojnie.
Usiedli obok
siebie na mostku, nogami niemalże dotykając tafli jeziorka. Hao tak łapczywie
zabrał się za jedzenie, że aż Yoh zaczął się zastanawiać, ile czasu minęło od
jego ostatniego posiłku. Spoglądał w ciszy na leżący wzdłuż jego kolan miecz i
z lekką dumą gładził palcem jego drewnianą klingę. Było coś, o czym jeszcze nie
powiedział swojemu towarzyszowi. To coś leżało na brzegu, owinięte w szary materiał.
Oczywiście
myślenie o tym nie było najlepszym pomysłem, jeżeli chciało się zachować
tajemnicę przed Hao.
- Masz bokken dla mnie? –
spytał długowłosy między dwoma kęsami.
Mieszkaniec
rezydencji otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, lecz zaraz potem je
zamknął. Przytaknął tylko głową i sięgnął po broń dla przyjaciela.
- Tak pomyślałem… Że może poćwiczymy razem – powiedział nieśmiało. –
Tobie zawsze wszystko wychodzi, więc z mieczem na pewno sobie poradzisz.
- Na pewno – zgodził się z nim kolega.
Szybko dokończył
posiłek i wstał, biorąc do ręki drewnianą katanę. Nie była ciężka, dobrze
leżała w ręce i aż prosiła się o wypróbowanie. Chłopiec zamachnął się, płosząc
skowronka, który przysiadł na pobliskim krzewie.
Początkowo obaj
pięciolatkowie powtarzali te same ruchy i sekwencje, których Yoh uczył się od
dziadka. Z czasem zaczęli jednak wymyślać coraz więcej własnych ruchów, które
bardziej niż walkę przypominały taniec i raczej nie byłyby zbyt przydatne w
prawdziwym starciu. Kilka duchów-rezydentów z ogrodu przysiadło na pobliskich
roślinach, by z zainteresowaniem poprzyglądać się wyczynom malców.
Spokojny ogród
rozbrzmiewał śmiechem i co jakiś czas trzaskami, kiedy drewniane ostrza
zderzały się ze sobą. Chłopcy nie toczyli żadnego pojedynku, każdy z nich
walczył z wyimaginowanym przeciwnikiem i bokkeny
spotykały się ze sobą tylko przypadkiem.
Po pewnym czasie
Yoh przypomniał sobie słowa dziadka, które ten skierował do niego na samym
końcu treningu:
- A wiesz, od następnej lekcji będę ćwiczył przecinanie duszków liści
za pomocą miecza! Wyobrażasz to sobie? Wreszcie będę się mógł ich pozbyć! –
zawołał szczęśliwy, oczyma duszy widząc siebie w roli pogromcy Shikigami. – Co powiesz na to, byśmy poćwiczyli od razu?
Hao zgodził się
na to i przysiadł z boku, kładąc drewniany miecz obok siebie. Kiedy przyjaciel
dał mu znać, że jest gotów, obudził kilka duszków, tak na dobry początek.
Yoh obrzucił je
spojrzeniem pełnym wiary we własne możliwości, po czym ruszył. Nie pamiętał,
kiedy ostatnio coś wychodziło mu tak łatwo. Jednym cięciem pozbył się od razu
pięciu Shikigami. Następnie bardziej
wyczuł niż zobaczył kolejnego, który
miał zamiar kopnąć go tam, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę. Odpłacił
się maluchowi pięknym przecięciem na pół.
Z każdą chwilą
strzępków liści przybywało. Mały Asakura odpłacał się duszkom za wszystkie
krzywdy, jakie te mu wyrządziły. Hao nie zliczyłby już nawet, ile Shikigami stworzył. Kilkadziesiąt? A
może raczej kilkaset?
Bokken Yoh, pomimo drewnianego ostrza,
ciął liście bez żadnych problemów. Patrząc na chłopca, wydawało się to dziecinnie
łatwe i niezwykle przyjemne. Tak przyjemne, że Hao również zapragnął
spróbować. Zaprzestał ożywiania nowych
duszków i poczekał, aż kolega rozprawi się z resztą. Kiedy mieszkaniec
rezydencji zdał sobie sprawę, że skończyli mu się napastnicy, spojrzał pytająco
na przyjaciela.
- Czemu przestałeś? – Nadal trzymał miecz przygotowany do walki.
- Bo teraz moja kolej – odpowiedział Hao i wstał, biorąc swój miecz do
ręki.
Zaskoczony
nieprzyjaznym tonem kolegi Yoh stal przez chwilę w bezruchu i tylko patrzył,
jak towarzysz ustawia się na środku niewielkiej wolnej przestrzeni. Pod jego
nogami zaszeleściły pocięte listki.
- No na co czekasz? – Hao założył ręce i spojrzał ze
zniecierpliwieniem na Asakurę.
Yoh pochylił
głowę, niczym skarcony uczeń. Odłożył miecz na bok i skupił się na najbliższym
liściu. Po jakiejś minucie, kiedy na czole chłopca pojawiły się kropelki potu,
listek powoli wzbił się w powietrze w postaci niewielkiej, jaśniejącej istotki.
Długowłosy
niemalże z lekceważeniem przeciął duszka na pół.
- Postaraj się bardziej! – zażądał.
- Ale ja… nie potrafię… - Yoh opuścił głowę, wyraźnie zdołowany. Było
mu przykro, że nie potrafił zadowolić kolegi.
- Ech… Chicchee na – mruknął
Hao, prychając. Mieszkaniec rezydencji odwrócił się i spojrzał zaskoczony na
towarzysza.
- Co powiedziałeś?
- Że jesteś słaby – powtórzył długowłosy. – Jak można nie potrafić
czegoś tak prostego, jak przywołanie kilku nędznych duszków?!
Zdziwiony nagłym
wybuchem kolegi, Yoh cofnął się o parę kroków. Spojrzał na Hao z lekkim
strachem.
- T-to nie jest takie łatwe! No i… To męczące! – zawołał, próbując się
bronić.
- Męczące?! To wydaje ci się męczące? Jesteś śmieszny – prychnął Hao. –
Nie zdajesz sobie sprawy, co to jest męczący trening! Jak to jest, kiedy
wycieńczenie nie pozwala ci wyraźnie widzieć, nie mówiąc już o wstawaniu! Kiedy
leżysz na brudnej ziemi i wydaje ci się, że ten koszmar nigdy się nie skończy! –
krzyknął, a w jego głosie słychać było lekkie drżenie, jakby zbierało mu się na
płacz. Kiedy skończył, oddychał ciężko, jakby sam zaskoczony swoimi słowami.
Yoh nie miał
pojęcia, co odpowiedzieć. Wpatrywał się z lekko otwartymi ustami w stojącego
parę metrów dalej przyjaciela. Na ułamek sekundy zobaczył w jego oczach wielki
żal i… strach? Nie zdążył się nad tym zastanowić, bo Hao chwycił mocniej swój bokken i zaatakował.
Chyba cudem
Asakurze udało się uskoczyć i chwycić za własną broń. Jego towarzysz ciął
ponownie, jednak tym razem chłopiec był gotowy i wykonał przeciwuderzenie.
Miecze zderzyły się ze sobą.
- Hao, co się dzieje? O czym ty
mówisz? – spytał szybko, przestraszony.
- Nic nie rozumiesz! – krzyknął na niego długowłosy i zaatakował raz
jeszcze.
Walka robiła się
coraz ostrzejsza. Obaj pięciolatkowie zadawali ciosy, chcąc pokonać rywala. W
pewnej chwili, starszy z chłopców nie zdążył wykonać uniku i otrzymał mocny
cios w prawy bok. Krzyknął i chwycił się lewą ręką za bolące miejsce. Czuł, że
przegrywa. Wiedział, że nie ma szans z Yoh. Po raz pierwszy ten okazał się w
czymś od niego lepszy.
Zdając sobie
sprawę z beznadziejności sytuacji, Hao odsunął się. Poczekał, aż przeciwnik
podejdzie, po czym wykonał wysokie kopnięcie z półobrotu, trafiając kolegę
prosto w twarz. Yoh upadł na plecy, nie wypuszczając jednak miecza. Z nosa
ciekła mu krew. Otarł ją wierzchem dłoni i szybko zerwał się na nogi, by
odpłacić się Hao.
- To wbrew zasadom! – krzyknął tylko.
- Na wojnie nie ma zasad! – zaśmiał się przeciwnik.
Yoh zdenerwował
się i ciął ponownie, celując w głowę kolegi. Nie przejmował się tym, że może
zrobić mu krzywdę. Wręcz przeciwnie, chciał go zranić. Chciał zetrzeć mu z
twarzy ten zarozumiały uśmiech. Niech chociaż raz przekona się, że nie musi być
we wszystkim najlepszy.
Widząc, co się święci, długowłosy pochylił się i
podstawił nogę rywalowi. Ten, tracąc nagle grunt pod stopami, zdołał tylko dość
mocno uderzyć Hao w łydkę. Starszy z chłopców, nie spodziewając się w tym momencie
żadnego ataku ze strony Asakury, również poleciał na ziemię. Zdarł sobie przy
tym skórę z dłoni i przedramienia. Poczuł nieprzyjemne pieczenie i przycisnął
zranioną rękę do ciała.
Przez chwilę nic się nie działo, kiedy obaj malcy
leżeli bez ruchu na ziemi. Wreszcie podnieśli się do pozycji siedzącej. Yoh
jako pierwszy spróbował wstać, lecz nie udało mu się to. Krzyknął, czując
okropny, przeszywający ból w kostce. Musiał źle upaść i skręcić ten staw.
Zacisnął mocno zęby, nie chcąc okazać słabości. Jednak, mimo że wcale tego nie
chciał, po policzkach popłynęły mu łzy.
To nieco otrzeźwiło zdenerwowanego Hao, któremu
poza paroma siniakami, zdartą skórą na ramieniu i dość silnym bólem w boku, nic
złego się nie przydarzyło. Chłopiec podpełzł do rannego kolegi.
- C-co jest? – spytał niepewnie. Yoh
rzucił mu zdenerwowane spojrzenie.
- Nic. Odczep się – prychnął, nawet na niego nie patrząc.
- Yoh… Ja… - Hao chciał powiedzieć, że jest mu przykro i przeprasza,
ale te słowa nie potrafiły przejść mu przez gardło.
- Nie słyszałeś?! Odejdź! – rozkazał Yoh, zamachując się ręką.
Zawstydzony swoim
zachowaniem Hao posłusznie cofnął się o parę kroków. Ale to nie wystarczyło
Asakurze.
- Yoh… To… Naprawdę nie wiem, dlaczego ja tak…
- Po prostu nie potrafisz się pogodzić z tym, że jestem w czymś lepszy
od ciebie, tak? – dokończył za niego Yoh. Ale to nie był dobry pomysł.
Długowłosy poczuł, jak znowu rośnie w nim gniew.
- Nie jesteś lepszy ode mnie! Jesteś słaby! – W oczach chłopca
pojawiły się płomienie. Zacisnął pięści, czując, że zaraz nie wytrzyma. Poczuł
lekki swąd, gdy drewniana rękojeść zaczęła się lekko przypiekać.
- Odejdź stąd natychmiast, Hao! Albo zaraz powiem o wszystkim mojej
rodzinie! – wrzasnął na niego Yoh. Twarz chłopca była zaczerwieniona od łez.
Wściekły Hao i
tak nie miał zamiaru tam dłużej pozostać. Odwrócił się na pięcie i ruszył wgłąb
ogrodu, po drodze wyrzucając nadpalony bokken
na ziemię.
- Chicchee na… - mruknął
jeszcze pod nosem zanim zniknął wśród płomieni, opuszczając teren rezydencji
Asakurów.
1Shinai – bambusowy miecz używany do ćwiczenia kendo
2Jigeiko – walka treningowa w kendo
3Kenjutsu
– tradycyjna japońska sztuka walki mieczem
4Bokken (inaczej Bokutō) – drewniany miecz do
ćwiczeń, zwykle o kształcie katany (czasem również wakizashi lub tantō)
No witam :)
Chyba udało mi się minimalnie zwiększyć tempo dodawania rozdziałów, a to chyba sukces. Może nie równa to się z tym, co było dawniej, no ale zawsze coś :)
Zanim przejdę do spraw bieżących, muszę Wam powiedzieć, że byłam dzisiaj na "Jak wytresować smoka 2" i uznaję to za jeden z najlepszych filmów, jakie widziałam <3 Po prostu majstersztyk, a Szczerbatek jak zawsze wymiata :D
Szczerze polecam, bo naprawdę warto zobaczyć :)
A teraz już bardziej odnośnie bloga. Zrobiłam tu mini-remont, tj. słowniczek od teraz znajdować się będzie w osobnej zakładce. Zdałam sobie sprawę, że rozrasta się on coraz bardziej i po prostu lepiej będzie go mieć w innym miejscu.
I w sumie... To chyba tyle. Wybaczcie, że nie rozpisuję się jakoś dłużej, ale nie mam siły. Właśnie przeniosłam wszystkie swoje podręczniki z gimnazjum ze strychu na dół i ręce mi odpadają...
Pozdrawiam Was wszystkich cieplutko i niechaj Nocna Furia będzie z Wami! :D