ZAWIESZENIE

Świat SK nie jest mi już tak bliski jak był kiedyś. Nie mówię, że nic więcej się tu nie pojawi, jednak proszę nie pisać do mnie z prośbą o nowe rozdziały.

poniedziałek, 12 maja 2014

Rozdział VIII

Daiki! Daichi! Chłopaki, gdzie jesteście? – wołał Fred, rozglądając się za kuzynami po całym domu. Wyszedł tylko na chwilę do sklepu naprzeciwko, a bliźniacy już zniknęli jak kamień w wodę.
Przechodził właśnie obok kanapy, gdy nagle ktoś chwycił go za kostkę. Niespodziewający się czegoś takiego nastolatek runął jak długi na ziemię, odruchowo łagodząc upadek rękami. Szybko podniósł się do pozycji klęczącej i rozejrzał, szukając sprawców.
- What the… - Nie dokończył, bo ktoś zatkał mu usta dłonią.
- Ćśś – Daichi przyłożył palec do ust, nakazując mu milczenie. – Nikt nie może wiedzieć, że tu jesteśmy.
Fred, który nadal miał na ustach dłoń Daiki’ego, spojrzał pytająco na młodszego z bliźniaków.
- Mama zrobiła na obiad sushi ze szparagami – wyjaśnił chłopiec szeptem.
- Ohyda – uzupełnił zza pleców nastolatka jego brat.
W tym momencie Amerykanin sam nie wiedział czy ma się śmiać czy kontynuować dziwną grę kuzynów. Jak dotąd każde danie przygotowane przez Megumi bardzo mu smakowało, jednakże… Sam miał dość nieprzyjemne skojarzenia ze szparagami. Już sama nazwa go odrzucała. Fred zdjął ze swojej twarzy rękę Daiki’ego.
- Uznajmy, że wam wierzę – szepnął. – Ale nie sądzę, by ukrywanie się tutaj było dobrym pomysłem. Zaraz ktoś nas tu znajdzie.
Dziewięciolatkowie przytaknęli i po chwili cała trójka na palcach przemknęła na piętro. Słysząc czyjeś kroki, spojrzeli po sobie niepewnie. Ktoś się zbliżał, a tym kimś mogła być przecież matka bliźniaków, wołająca wszystkich na obiad. Chłopcy szybko skierowali się ku schodom prowadzącym na strych. Fred jako pierwszy dopadł drzwi, otwierając je i wpuszczając do środka kuzynów. Sam jak najostrożniej je zamknął, pogrążając całą trójkę w ciemności, rozświetlanej tylko przez maleńkie okienko po drugiej stronie.
Daichi chciał już włączyć światło, gdy usłyszeli czyjeś kroki na schodach.
- Usłyszeli nas – szepnął zdenerwowany, wskakując za starą walizkę. Jego towarzysze natychmiast poszli w jego ślady.
Skryli się w ostatniej chwili, bo w tym momencie do pomieszczenia przez zwiększającą się szparę w drzwiach wniknęła smuga światła, ukazując leżące na ziemi, zakurzone przedmioty. W wejściu stał zaś pan Sōichirō. W ręce trzymał jakieś niewielkie pudełeczko, wyglądające na maść.
Nie zwracając uwagi na stare walizki, staruszek zamknął za sobą drzwi i włączył lampę, po czym usiadł na krześle, podwijając nogawkę. Oczom chłopców ukazał się nadzwyczaj duży, lekko zżółkniały bandaż. Dziadek ostrożnie zaczął go rozwijać.
Chłopcy z trudem powstrzymali się przed wydaniem jakiegoś odgłosu, widząc brzydką, zaropiałą ranę na udzie starszego pana. Nie wyglądała zwyczajnie, zdawało się, że nawet nie zaczęła się goić. Skóra wokół miała niezdrowy, żółtawy kolor.
Sōichirō odkręcił pudełeczko i spojrzał do środka niezadowolony.
- Niedobrze… Już się kończy – mruknął do siebie, wybierając resztki zielonkawej maści na palec. Syknął cicho, gdy lekarstwo dotknęło rany. Nie usunął jednak ręki, a powoli nałożył balsam na nogę.
W kontakcie z krwią, zielona maść zmieniła kolor na brązowy. Starszy pan odliczył cicho trzydzieści sekund i starł ją za pomocą materiałowej chusteczki. Zaraz potem zabrał się za zawiązywanie bandaża.
Po tym jak wyszedł, chłopcy odczekali jeszcze jakieś pół minuty, chcąc mieć pewność, że zostaną sami.
- W-widzieliście to? – spytał niepewnie Daichi, wychodząc z kryjówki i zapalając lampkę.
- Nie wiecie, skąd wasz dziadek ma tę ranę? – zdumiał się Fred, który był pewien, że jego kuzyni zdawali sobie sprawę z problemu staruszka. Bliźniacy zgodnie pokręcili głowami.
-Nie mam pojęcia… Ale mi się to zdecydowanie nie podoba – mruknął Daichi, patrząc na krzesło, gdzie przed chwilą jeszcze siedział senior rodu Akimori.


Ból stawał się powoli nie do wytrzymania. Chłopiec leżał bezwładnie na kamiennej posadzce, czując jak łzy spływają mu po policzkach. Oddychał ciężko. Umiejętność, której chciał go nauczyć Duch Ognia, wymagała mnóstwa siły. Hao próbował już wiele razy, ale wciąż nie potrafił się wystarczająco skupić. A rosnące pieczenie w karku mu w tym nie pomagało.
- No dalej! Wstawaj, chłopcze! – zawołało ogniste stworzenie, unoszące się nad chłopcem z założonymi rękami. – Wracaj do ćwiczeń!
Mały szaman nie miał już nawet siły wstać. Przekręcił lekko głowę i spojrzał na swojego mentora.
- Ja już nie chcę… Duchu Ognia, proszę… - załkał, lecz twarz nauczyciela pozostawała niezmienna.
- Podnieś się, udowodnij, że nie jesteś słaby! – warknęła płomienna istota, patrząc wyczekująco na wycieńczonego pięciolatka.
- Nie potrafię…
- Chichee na – mruknął Duch Ognia, a Hao ponownie poczuł palący ból w całym ciele. Zaraz potem został gwałtownie podniesiony w powietrze za kołnierz i dość brutalnie postawiony na nogi.
Zachwiał się, opadając na kolana i opierając się rękami o podłoże. Próbował uspokoić oddech, który był tak ciężki, jak po wielokilometrowym biegu. Miał wrażenie, że obraz przed jego oczami rozmazuje się i dziwnie migocze.
- Najwyraźniej nadal jesteś za młody, by obudzić w sobie prawdziwą siłę… - Duch Ognia powiedział to tak, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że ma do czynienia z pięcioletnim dzieckiem. – Nie mamy czasu, by tyle czekać. Turniej się zbliża…
Hao nie miał siły, by zastanawiać się, o jakim turnieju opowiada jego nauczyciel. Skupił się tylko na tym, by ponownie nie upaść. Jego mięśnie wyraźnie odmawiały posłuszeństwa.
- Pokażę Ci coś – powiedziało ogniste stworzenie i ponownie uniosło go w powietrze, po czym postawiło tuż przed skrzynią, którą chłopiec po raz pierwszy ujrzał w dziwnej wizji. – Pamiętasz jeszcze symbol, którym zapieczętowano ten zamek?
Chłopiec przetarł zmęczone oczy i chwycił się za głowę, próbując odtworzyć w myślach ruchy postaci, w której ciele przez chwilę się znalazł. Był pewien, że nie uda mu się nic sobie przypomnieć, jednak jego ręka sama nakreśliła w powietrzu odpowiedni znak. Zanim malec zorientował się, co właśnie zrobił, potężne wieko odskoczyło, a z wnętrza skrzyni wyleciało kilka lśniących promieni, które uformowały się w dziwne, jaśniejące stworzenia. Mogłyby przypominać świetlne Shikigami, gdyby nie fakt, że były znacznie większe i wyglądały o wiele groźniej. Między błyszczącymi, czerwonymi oczami każdego z nich, znajdował się symbol pentagramu otoczonego kołem.
Z ich postawy mogło się wydawać, że zaraz rzucą się na intruza, który miał czelność otworzyć ich zapieczętowaną kryjówkę. Jeden nawet zbliżył się do Hao na odległość niecałego metra. W tej jednak chwili wydarzyło się coś niespodziewanego. Shikigami pochylił głowę, jakby się kłaniał. Inne poszły za jego przykładem.
- D-duchu Ognia? – spytał cicho szatyn, nie rozumiejąc, co się dzieje. Jego płomienny nauczyciel nic nie powiedział, a jedynie skrzyżował ręce na piersi, wyraźnie usatysfakcjonowany. Napotykając wzrok chłopca, wskazał mu, by zajrzał do leżącej wewnątrz skrzyni księgi.
Hao wyjął ją ostrożnie, jednak nie sądził, że uda mu się cokolwiek zrozumieć. Nie chodziło już nawet o to, że nie potrafił rozróżniać znaków kanji. Bał się raczej o to, że ze zmęczenia obraz przed oczami znów zacznie mu się rozmazywać.
Położył księgę na ziemi i otworzył pierwszą stronę. Zamiast znaków zobaczył jednak obraz. A raczej tak się wydawało na pierwszy rzut oka. Odruchowo chłopiec położył na nim rękę, chcąc przygładzić stronę. Nie napotkał go jednak żaden opór. Zanim się spostrzegł, zaczął spadać coraz głębiej i głębiej. Chciał krzyknąć, lecz żaden dźwięk nie wydobył się z jego gardła. Świat zaś zaczął tracić kolory i ponownie tego dnia ukazał się malcowi w sepii.


Znajdował się przed dwoma wysokimi filarami, za którymi dostrzegał gęsty las oraz wznoszący się ku niebu ogromny, jaśniejący wir. Nie wiedział, co to za miejsce, ale miał dziwne przeczucie, że nie znajduje się już dłużej w Japonii.
Znów był wyższy, prawdopodobnie znalazł się ponownie w ciele tego samego mężczyzny, co poprzednio. Tym razem jednak szaman ten był lekko zgarbiony, jakby zmęczony długim marszem. Obejrzał się za siebie, zauważając w oddali sylwetki jakichś ludzi w strojach podobnych do Indian. Szybko powrócił wzrokiem ku dwóm filarom.
W tym momencie dał się słyszeć dziwny, piskliwy głos:
- Przejdą tylko ci, którzy na to zasługują…
W powietrzu zmaterializował się nagle świetlisty ptak, który zaszarżował na zaskoczonego Hao. Mężczyzna, w którego skórze się znajdował, wydawał się przygotowany na atak. Gdy napastnik zbliżył się dość znacznie, nakreślił w powietrzu wielki symbol pięcioramiennej gwiazdy. W chwili, gdy ptak zbliżył się do niego, został dosłownie rozerwany na strzępy. Chłopiec nie mógł w to uwierzyć. Latające stworzenie wcale nie wyglądało tak bezbronnie. Kim był człowiek, którego wspomnienia miał okazję zobaczyć?
Szaman obejrzał się raz jeszcze na doganiających go ludzi, po czym przebiegł między filarami w stronę lasu. Nie ruszył w kierunku tajemniczego wiru, lecz skręcił w prawo, lawirując między drzewami. Zdawał się wiedzieć, dokąd podąża. Im głębiej się zapuszczał, tym trudniej było mu przemieszczać się pomiędzy gęstą roślinnością. Parł jednak przed siebie, co jakiś czas wspomagając się niewielkim sztyletem.
W pewnej chwili natrafił na gruby mur, na którym w jednym miejscu nakreślony został duży symbol, ewidentnie mający oznaczać ogień. Kolejne kilka znaków nakreślonych przez szamana i kamień pękł z trzaskiem, ujawniając ukryte przejście.
Wszedł do ogromnej złotej komnaty, którą oświetlało światło padające z olbrzymiego ogniska w centrum. Płomienie wydawały się żyć własnym życiem. Zmęczony mężczyzna podszedł do nich i bez oporu włożył ręce w ogień. Hao był pewien, że lada moment wysoki szaman zostanie spalony. Zdarzyło się jednak coś zupełnie przeciwnego – ognisko zaczęło się zmniejszać, a Hao wyprostował się, jakby odżywiony. Sam chłopiec poczuł się też dużo lepiej, a zmęczenie ustąpiło. Miał wrażenie, jakby krew w jego żyłach zaczęła też szybciej krążyć.
Mężczyzna zaczął intonować słowa w jakimś dziwnym języku, a podest, na którym wcześniej znajdowało się ognisko, ponownie zapłonął, tym razem jeszcze potężniej. Wśród płomieni pojawiła się jakaś postać. Zaskoczony chłopiec zdał sobie sprawę, że ją rozpoznaje. Duch Ognia, którego ciało było jednolicie czerwone, bez jakichkolwiek wzorów, wyglądał groźnie i imponująco. Nie zatrzymał się w swojej niewielkiej postaci, lecz zwiększał się coraz bardziej, przybierając kształt ogromnej, straszliwej bestii. Nachylił się nad intruzem.
- Któż ośmiela się przywoływać wielkiego Ducha Ognia, jednego z piątki Elementarnych Duchów służących Królowi? – zagrzmiał głos potwora.
- Ja – odpowiedział krótko szaman i szybko wysunął ręce przed siebie, zamykając oczy i na czymś się skupiając. Znów zaintonował dziwne zaklęcie.
Hao nie wiedział, jak długo to trwało, ani co właściwie się działo, ale poczuł przez chwilę straszliwy ból, jakby rozrywano jego ciało. Czyżby mężczyźnie nie udało się zaklęcie? Nie minęło jednak parę sekund, a wszystko ustało, wywołując w chłopcu dziwne uczucie lekkości. Kiedy otworzył wreszcie oczy, zdał sobie sprawę, że duch znajduje się w zmniejszonej formie i jest związany czymś w rodzaju świetlistej liny. Na jego czerwonym ciele pojawiły się biało-żółte wzory.
- Od tej chwili będziesz moim stróżem. Dzięki tym runom, nasze dusze zostaną trwale złączone ze sobą. Będziemy dzielić moce, myśli oraz cele. Razem stworzymy idealne Królestwo Szamanów. I na zawsze pozbędziemy się plagi, jaką dla tej planety są ludzie…


Hao odsunął się nagle do tyłu, o mało się nie przewracając. Nie rozumiał, co tak właściwie się stało. Nie wiedział, dlaczego księga pokazała mu takie wydarzenie.
- C-co to było? – spytał, chcąc poznać odpowiedź na nurtujące go kwestie. – Kim był ten dziwny człowiek?
- Był największym szamanem, jakiego znała ziemia – odpowiedział duch. – Uwolnił mnie z wymiaru Króla Duchów pięćset lat temu i dał mi szansę na nowe życie.  Narazie możesz nazywać go Wielkim.
- Dlaczego chciałeś mi to pokazać? – Chciał się dowiedzieć malec. Miał wrażenie, że to, co widział, bardziej przypominało zniewolenie niż uwolnienie.
- Przed tobą trudna misja, którą musisz wypełnić. Na razie musisz nauczyć się podstawowych umiejętności. Widziałeś, co Wielki zrobił w Sanktuarium Ognia. Jeszcze trochę, a sam opanujesz sztukę pobierania energii z ognia. Teraz powróćmy do poprzedniego ćwiczenia.
Chłopiec wziął kilka głębokich wdechów. Sam nie wiedział czemu, ale wejście wgłąb wspomnień Wielkiego, dodało mu sił i pewności siebie. Mimo iż przerażała go trochę myśl, że mógłby być aż tak potężny, pojawiła się w nim ambicja, by spróbować choć w połowie dorównać szamanowi sprzed setek lat. Stanął pewnie na nogach i odwrócił się tyłem do skrzyni. Prosto przed nim znajdowały się drzwi do komnaty, zaś po bokach, wzdłuż ściany, wisiały płonące pochodnie.
Hao wyciągnął ręce na boki i skupił się. Musiał wyobrazić sobie, że potrafi wytworzyć coś w rodzaju własnego pola grawitacyjnego, zdolnego przyciągnąć ogień. Coraz mocniej koncentrując się, w ślimaczym tempie zginał palce dłoni. Zacisnął je niemal w pięści, gdy poczuł na skórze przyjemne ciepło. Otworzył oczy i zdał sobie sprawę, że w pomieszczeniu zapanował mrok, a jedyne światło pochodziło teraz od Ducha Ognia oraz od płomieni, które znajdowały się w jego rękach. Udało mu się!
- Zrobiłem to! Zrobiłem! – ucieszył się malec i szczęśliwy spojrzał na Ducha Ognia.
- Czujesz się zmęczony? – spytało tylko stworzenie, jako jedyną pochwałę posyłając chłopcu usatysfakcjonowane spojrzenie.
- Ja… Trochę tak – przyznał chłopiec, wyraźnie zasmucony brakiem jakiegokolwiek uznania.
- W takim razie spróbuj pochłonąć ten ogień. Jeżeli mu zaufasz, nie poparzy cię – polecił nauczyciel.
Hao nie był do końca pewien. Wcześniej miał już płomyki na dłoniach, nigdy jednak nie dotykał ich inną częścią ciała. W szczególności bał się, że może przypadkiem podpalić sobie włosy. Rozejrzał się, szukając ewentualnej wody do ugaszenia małego pożaru. Niestety, na takie luksusy nie mógł liczyć w podziemnej komnacie Gakuen-Ji.
Lekko trzęsącymi się dłońmi, powoli zbliżył ogień do swojej piersi. Wtem, jak na złość, jeden kosmyk zsunął mu się z twarzy i wpadł prosto w płomienie. Nie trzeba było wiele, by zaczął lekko się tlić. Przerażony chłopiec krzyknął i nieświadomie złożył ręce jak do modlitwy, chcąc pozbyć się ognia z dłoni. Jego ciało przeszło przyjemne ciepło, lecz on nie dbał teraz o takie szczegóły. Zabrał się za gaszenie niewielkiego płomyka. Na szczęście zareagował wystarczająco szybko i nic szczególnego, może poza lekkim zniszczeniem końcówek kilku włosów, się nie stało.
- Jeżeli nie zaufasz wystarczająco ogniowi, nie wiem czy nie wypadłoby ściąć włosów – mruknął Duch Ognia i zbliżył się do malca, jakby miał zamiar wykonać to natychmiast.
Hao odskoczył i chwycił się za włosy, stając w pozycji obronnej, gotów walczyć o swoją fryzurę.
- Nie! J-ja się nauczę! – wykrzyknął buntowniczo.
- Oczywiście, że się nauczysz. Przynajmniej tyle, że potrafisz już pochłaniać ogień. – Słowa płomiennej istoty zaskoczyły malca. – Co nie znaczy, że nie powinieneś trochę skrócić…
- Nie! – przerwał mu natychmiast chłopiec. Dopiero, gdy miał pewność, że duch odpuścił, rozluźnił pięści i puścił swoje brązowe kosmyki.  – Moje włosy mają zostać takie, jakie są.
Stworzenie prychnęło, ale nie poruszało więcej tego tematu. Skupiło się jednak na wymyślaniu dla chłopca kolejnych ćwiczeń.
Tak oto przez następne godziny malec powoli opanowywał kolejne umiejętności związane z kontrolowaniem ognia. Nauczył się pobierać z niego energię, rozniecać go przy pomocy symbolu nakreślanego małym palcem czy tworzyć z niego rozmaite kształty i napisy. Pod koniec lekcji był wykończony, ale bardzo z siebie dumny. Nie poparzył się ani razu, a jego włosy ostały się praktycznie w całości. Raz tylko podpalił gobelin zamiast manekina, za co otrzymał od swojego mentora kilka dość silnych ciosów. Przy każdym błędzie piekła go też skóra na karku, ale dzielnie znosił ból i trenował.
Cały czas towarzyszyło mu przyjemne ciepło ognia. Wcześniej myślał o nim tylko jako o czymś, co pojawia się na ognisku czy na świecy i oświetla najbliższe otoczenie. Teraz jednak czuł, jakby miał do czynienia z żywą istotą, z którą można się pobawić czy wręcz powygłupiać. Miał wrażenie, że słyszy szept płomieni, że one coś do niego mówią. Czuł się wolny i zadziwiająco szczęśliwy.
- Nie mogę się doczekać, aż pokażę Yoh, co potrafię! – zawołał w pewnym momencie, gdy wytworzył wokół siebie kilka ognistych kręgów, a niewielki płomyczek na jego komendę wspinał się po jego ramieniu.
W tym momencie został brutalnie zepchnięty na ścianę, a cały otaczający go ogień zniknął. W podziemnym pomieszczeniu zapanował mrok, a jedynym jasnym punktem była czerwona sylwetka ducha, którego zielone oczy zabłysnęły złowrogo, gdy przytrzymywał chłopca za gardło.
- Nawet się nie waż wspominać o tym komukolwiek z Asakurów – syknął nauczyciel, a Hao poczuł nagle pulsujący ból praktycznie w każdej komórce swojego ciała. Krzyknął, lecz to nie zrobiło wrażenia na Duchu Ognia. – Jest jeszcze za wcześnie. Powiem ci, kiedy nadejdzie pora.
Przerażony chłopiec pokiwał tylko głową, nie chcąc jeszcze bardziej rozgniewać swojego mistrza. Łzy spływały mu po policzkach, a on z coraz większym trudem potrafił złapać oddech. Wreszcie duch rozluźnił uścisk i malec upadł na ziemię, czując jak ból powoli ustępuje.
- Wystarczy na dziś. Nauczyłeś się już podstaw, przy kolejnych lekcjach pokażę ci bardziej zaawansowane techniki.
Hao wstał i skłonił się lekko nauczycielowi, w podziękowaniu za bolesną, aczkolwiek bardzo przydatną lekcję. Parę godzin wcześniej nie przypuszczałby, że coś takiego w ogóle jest możliwe. A teraz? Stworzył mały płomyk na swojej dłoni i uśmiechnął się do niego.
- No już, wystarczy tej zabawy, chłopcze. Chciałbyś chyba wrócić do swojego małego kolegi, czyż nie?
- Tak – potwierdził chłopiec i skierował się ku drzwiom. Za sobą usłyszał śmiech Ducha Ognia. Odwrócił się z pytającym spojrzeniem.
- Istnieją szybsze sposoby. – Na te słowa stworzenie zniknęło w płomieniach i w tym samym momencie pojawiło się za Hao. – Tak myślę, że nauczysz się dzisiaj jeszcze jednej, niezwykle przydatnej umiejętności...

Witam :)
Wszyscy dobrze wiemy, jaki dzisiaj dzień. Dlatego na wstępie chciałabym złożyć naszym kochanym bliźniakom jak najserdeczniejsze życzenia urodzinowe! 29 lat, chłopcy! Dwadzieścia dziewięć! :D
Poza urodzinami Asakurów, jest to też dzień, w którym ten blog skończył dokładnie rok :) Wiem, że ilość rozdziałów nie jest może największa, bo dziewięć notek na dwanaście miesięcy to nie najlepszy wynik, zwłaszcza porównując z moim starym My Asakura Twins, gdzie w rok rozdziałów było znacznie więcej... No, ale jakieś są. 
Rozdział dedykuję Kasumi, Spokoyoh i wszystkim innym szamanom, których blogi - tak samo jak ten - również dzisiaj mają rocznice :) 
Nigdy nie pisałam zbyt dużo na tym blogu, więc teraz nie chcę się dłużej rozpisywać. Jak jednak część z Was pewnie wie, za parę dni, a dokładnie 17 maja, kolejny wspaniały bohater SK ma urodziny. Tak, mowa o Lysergu :) Z tej okazji postaram się opublikować rozdział na blogu o X-laws. Nie obiecuję, że tak będzie, ale dołożę wszelkich starań! :D
Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego Asakura Day!