W ciągu swojego pobytu
w Japonii, Fred zdążył odwiedzić wiele miejsc. Gdy jego mali kuzyni byli w
szkole, często chodził z panem Sōichirō na długie
spacery po Izumo. Podobało mu się to miasto. Wielkie, tętniące życiem, podobnie
jak jego rodzinne Chicago.
Zarazem jednak
pokochał spokój posiadłości swoich krewnych, gdzie czas zdawał się spowalniać
swój bieg. Często siadywał przy oknie swojego pokoju i przy niewielkim
stoliczku ćwiczył shodō, japońską kaligrafię.
Przyznać trzeba, że szło mu to dosyć topornie. Dłonie nie potrafiły
przyzwyczaić się do maleńkiego pędzelka, a pamięć często płatała mu figle,
sprawiając, że zapominał najbardziej podstawowych znaków. Fred potrafił bardzo dobrze
mówić po japońsku. Niestety, co do czytania i pisania – szło mu zdecydowanie
gorzej.
Pomimo tego, że
był już w wielu zakątkach miasta i wraz z dziadkiem Akimori zobaczył te najpopularniejsze
oraz te bardziej zapomniane obiekty, wciąż pozostawało jedno miejsce, które
stanowiło dla niego niewiadomą. Nie przypuszczał, że kiedykolwiek będzie mieć
okazję zajrzeć do sypialni pana Sōichirō. A jednak.
Tego
dnia bliźniacy po raz ostatni w tym semestrze poszli do swojej shōgakkō1. Daichi z samego
rana z wielką radością skreślił w kalendarzu ostatni kwadracik dzielący ich od
upragnionych wakacji. Mama podrzuciła synków do szkoły, a Fred jak zwykle
został w domu sam z seniorem rodu i swoją małą kuzynką.
- Jakie plany na dziś, Fred-kun? – zagadnął
nastolatka starszy pan. – Nadal ćwiczenie kaligrafii?
- Tak, Ojii-san.
– Fred ciągle jeszcze czuł się onieśmielony zwracając się tak do dziadka
kuzynów. Jednak ten miał już dość tytułowania go „panem Akimori”, skoro chłopak
spędzał tu tyle czasu. – Jestem pewien, że ojciec bardzo się ucieszy. W Ameryce
raczej nie miałem motywacji do nauki pisma…
- Z pewnością będzie z ciebie dumny. Jeżeli
chcesz, mam w pokoju piękne wydanie elementarza. Popilnuj na moment Hoshi, to
ci go przyniosę. – Dziadek zdjął wnuczkę z kolan, na co ta powiedziała coś
niezadowolona w swoim dziecięcym języku. Kiedy jednak starszy mężczyzna chciał
wstać, skrzywił się tylko i chwycił za nogę, opadając z powrotem na poduszkę.
- Panie Akimori! – krzyknął Fred i zerwał się ze
swojego miejsca. - Ojii-san, co się
dzieje?
- Nic takiego, chłopcze… - Sōichirō potarł bolące
miejsce. – Starość nie radość, jak to mówią. Nie jestem tak sprawny jak kiedyś.
Pomimo
pozornie racjonalnego wyjaśnienia, nastolatek nie był do końca przekonany.
Uznał jednak, że nie ma sensu wypytywać o szczegóły, jeśli dziadek nie chce ich
wyjawić.
- Może lepiej ty sam po niego pójdź. Elementarz
powinien leżeć na stoliku pod oknem – poinformował starszy pan, znów biorąc
Hoshi na kolana. Amerykanin raz jeszcze spojrzał na seniora rodu Akimori, po
czym posłusznie udał się na górę do jego sypialni.
O ile cały dom urządzony był w tradycyjnym,
japońskim stylu, o tyle pokój starszego pana pobijał wszystkie inne na głowę.
Tatami, służące jako miejsce do spania, leżało zwinięte pod ścianą. Po drugiej
stronie znajdowały się niezwykle ciekawie zaprojektowane półki, pełne różnego
rodzaju bibelotów, które jednak nie przeszkadzały w zachowaniu prostoty i ładu
tego miejsca. Wśród nich uwagę Freda przykuło maleńkie drzewko bonsai, różnego
rodzaju zwoje, wyglądające na bardzo stare, a także idealna replika
prawdziwego, samurajskiego miecza w pięknej, udekorowanej złotą nicią,
pochwie. Przez chwilę nastolatek
przyglądał się broni z zachwytem, mając dziwne wrażenie, że to coś więcej niż
tylko atrapa. Po paru minutach zreflektował się szybko i wrócił do szukania
elementarza. Tak jak powiedział pan Akimori, książeczka leżała na niskim
stoliku przy wielkim oknie. Z pewnością każdego rana starszy pan musiał mieć
piękny widok na ogród i wschodzące zza drzew słońce. Raz, gdy młodzieniec
obudził się o świcie, zobaczył niezwykłe piękno tego miejsca, gdzie skowronki
wyśpiewywały swoje trele, a wiewiórki bawiły się wśród gałęzi. Obok okna stała
jeszcze jedna egzotycznie wyglądająca roślinka oraz ramka ze zdjęciem
bliźniaków. Przytrzymywała ona jakąś kopertę, przy której leżała jeszcze
miniaturowa katana – nożyk do otwierania listów. Nie mogąc powstrzymać
ciekawości, Fred ostrożnie wyciągnął list zaadresowany jakimiś nieznanymi mu
znakami kanji.
Pismo nadawcy było
wyjątkowo staranne. Niestety to nie pomogło Amerykaninowi zrozumieć treści.
Wychwytywał tylko pojedyncze słowa. Coś o leczeniu, duchach i Gakuen-Ji – te
ostatnie znaki chłopak miał okazję poznać całkiem niedawno. Zdziwiło go to
nieco, dlatego uporczywie szukał jeszcze jakichś innych informacji. Sam nie
wiedział, dlaczego to robił. Nigdy nie czytał cudzej poczty, ale pan Akimori
wydawał mu się inny niż wszyscy ludzie, których dotąd poznał.
Nie dowiedział się
wiele więcej. Ktoś pisał, żeby staruszek uważał na swoje zdrowie i chwalił się,
że córka robi wreszcie pierwsze kroki. Pozornie zwykły list. Możliwe, że Fred
odłożyłby go na miejsce i zapomniał o nim jeszcze tego samego dnia, gdyby nie trzy
słowa, które jeszcze odczytał: „ostrzegałem”, „zło” i „śmierć”.
Chłopcy schodzili
coraz głębiej pod ziemię, a schody zdawały się nie mieć końca. Pochodnie, które
zauważyli przy wchodzeniu, okazały się być tylko jednymi z wielu, które
oświetlały niezwykle długi, kręty korytarz. Hao słyszał jak jego przyjaciel
liczy poszczególne kroki. Gdy doszedł już do czterystu sześćdziesięciu sześciu,
przypadkiem opuścił jeden.
- Przegapiłeś coś – rzekł długowłosy z uśmiechem.
Kolega spojrzał na niego niezrozumiale. – No… Powiedziałeś od razu czterysta
sześćdziesiąt osiem zamiast…
- Skąd wiesz? – przerwał mu zupełnie zaskoczony
Asakura.
Zatrzymali
się. Obaj spoglądali na siebie ze zdziwieniem. Światło pochodni rzucało cienie
na ich twarze.
- Słyszałem. Mówiłeś to przecież dość głośno… -
wyjaśnił uciekinier z domu dziecka.
- Ale ja… - Yoh zmarszczył brwi, jakby się nad
czymś zastanawiał. – Ja przecież nie liczyłem na głos! Tylko w myślach! –
zawołał i przekręcił głowę. Mimo że miał zamkniętą buzię, były wychowanek
sierocińca ewidentnie usłyszał jak mówi: „O
co mu może chodzić? Skąd on to wie?”.
- Yoh… To jest dziwne – powiedział nieco
przestraszony Hao i cofnął się o krok. - J-ja… słyszę, co mówisz, ale Ty nie
ruszasz ustami…
- Ja? Ja
przecież nic nie mówiłem… On umie czytać w myślach?
- Znowu to zrobiłeś! – zawołał starszy z
chłopców. Patrzył na kolegę niepewnie. – Ty… Naprawdę uważasz, że potrafię
czytać w myślach?
- Teraz już tak – odparł Yoh, po czym wyszczerzył
się. – Ale super! Od kiedy tak umiesz?
Zaskoczony
entuzjazmem przyjaciela, Hao na początku nie wiedział, co powiedzieć.
- Nie jestem pewien… - Zrobił minę, jakby się nad
czymś głęboko zastanawiał i odruchowo potarł się po karku, wyczuwając pod
palcami coś w rodzaju jakiegoś znaku albo blizny, która lekko go oparzyła.
Szybko cofnął rękę.
- Super… Też bym tak chciał! – Uśmiechnął się
Asakura. Tuż potem ruszył dalej.
Szli
tak jeszcze przez dość długi czas, a otoczenie wcale się nie zmieniało. Wciąż
ten niesamowicie długi korytarz, oświetlany pochodniami. Co jakiś czas pod
nogami przebiegł im jakiś włochaty pająk albo szczur. Hao tymczasem czuł, że
nowa umiejętność drażni go coraz bardziej.
Dotarli
do kolejnego zakrętu. Starszy z chłopców chciał już powiedzieć, że ten tunel
nie ma końca, kiedy zauważyli przed sobą drzwi.
- To tutaj. – Yoh uśmiechnął się i sięgnął do
klamki. – Idziesz ze mną, prawda? – zwrócił się do kolegi, jednak ten szybko
zaprzeczył kręcąc głową.
- Tam jest twój dziadek. Nie idę dalej –
powiedział stanowczo Hao, a jego przyjaciel już wiedział, że nie ma co go dalej
przekonywać.
- To… Widzimy się za niedługo. – Pomachał mu i
wślizgnął się do środka.
Gdy
tylko drzwi zamknęły się za Asakurą, Hao dopadł dziurki od klucza. Była stara i
zardzewiała, ale dało się przez nią coś zobaczyć. Komnata, do której wszedł
jego towarzysz, musiała być bardzo duża. Z tego, co widział długowłosy,
ozdobiono ją czerwienią i złotem, które oświetlało mnóstwo świec. Dokładnie
naprzeciwko drzwi znajdowało się coś w rodzaju ołtarza z podestem, na którym stała
jakaś stara skrzynia.
Kiedy
chłopiec próbował przyjrzeć się jej dokładniej, poczuł nagle straszny pulsujący
ból głowy. Upadł na kolana i położył dłonie na skroniach, zamykając oczy.
Zaledwie moment później ból ustał. Malec otworzył oczy i z pewnością wydałby z
siebie krzyk, gdyby nie to, że coś odebrało mu mowę. Przestrzeń wokół straciła
kolory i wszystko widział jakby w sepii.
Nie mógł ruszać żadną częścią ciała, jak
gdyby znalazł się w czyjejś głowie i widział świat czyimiś oczami. Był znacznie
wyższy, głową sięgał niemalże do stropu wąskiego korytarza. Wbrew własnej woli,
wyciągnął przed siebie rękę i nakreślił w powietrzu jakiś symbol. Potężna kłódka
na drzwiach, której z pewnością wcześniej Hao tam nie widział, pękła z
trzaskiem.
Wszedł do środka. Nawet w
odcieniach brązu dało się zobaczyć przepych tego miejsca. Na ścianach wisiało
mnóstwo rodzajów broni, ale on zdawał się nie zwracać na nią uwagi. Kierował
się ku podeście, przed którym stało teraz trzech ludzi. Po strojach dało się w
nich rozpoznać wojowników. Ich postawa wyrażała jednak strach. Strach… przed
nim?
-
W-wszedłeś tu… - wyjąkał jeden ze strażników. Końcówka włóczni, którą trzymał
drżącymi rękami, ruszała się we wszystkie strony.
- J-jak…? –
spytał drugi, a nawet z większej odległości widać było, że również cały się
trzęsie. Trzeci, najwyraźniej najodważniejszy z całej grupy, wyskoczył do przodu
z kataną wymierzoną w przybysza.
- Nigdy nie
dostaniesz tego manuskryptu! Cesarz nie pozwoli ci…
W tym momencie mężczyzna, w
którego skórze znalazł się Hao, zrobił niewielki, prawie niezauważalny ruch
małym palcem, a wojownik nagle stanął w płomieniach. Gdyby mógł, chłopiec z
pewnością by krzyknął. Mimo że zdawał sobie sprawę, iż coś takiego już przecież
się mu przydarzyło. Ale nigdy celowo nie uśmierciłby człowieka…
Dwaj pozostali wojownicy bez
przekonania stanęli przed skrzynią, ale zaledwie parę sekund później dołączyli
do wrzeszczącego z bólu towarzysza. Tymczasem przybysz wyminął ich spokojnie,
ignorując smród spalonego ciała, i podszedł do skrzyni. Kolejny symbol
nakreślony palcem, a potężne wieko odskoczyło, ukazując stertę zwojów.
Mężczyzna przyjrzał się im, po czym wyciągnął jeden i ostrożnie włożył go do
wewnętrznej kieszonki w swoim obszernym stroju. Resztę spalił jednym
pstryknięciem.
Kiedy z papieru pozostał już
tylko proszek, szepnął coś w dziwnym, nieznanym Hao języku. Pozostałości po zwojach
zostały nagle zdmuchnięte przez wiatr. W ich miejsce włożył niewielką
książeczkę, którą wyciągnął z kieszeni. Nie wiadomo jakim cudem, Hao zrozumiał
napis na okładce: „Księga Światła”.
Przybysz wstał i zamknął
skrzynię, zabezpieczając ją kolejną pieczęcią. Tuż po tym odwrócił się i ruszył
w stronę wyjścia. Po drodze rzucił okiem na tlące się jeszcze szczątki trzech
wojowników i rzekł cicho:
- Chicchee
na…2
Otoczenie na nowo przybrało normalnych barw, a Hao zdał sobie sprawę,
że wciąż klęczał na ziemi przed zamkniętymi drzwiami. Głowa trochę jeszcze go
bolała, ale bardziej denerwujące było pieczenie na karku. Na szczęście był już
w stanie się podnieść. Rozejrzał się nieco nieprzytomnie i zdał sobie sprawę,
że z góry ktoś go obserwuje.
- Z początku może boleć. Przyzwyczaisz się –
mruknął Duch Ognia, który unosił się jakiś metr nad chłopcem.
- Duchu Ognia… C-co to było? – wyjąkał malec,
spoglądając na płomienną istotę. Ta, o ile tak można powiedzieć, uśmiechnęła
się lekko.
- Twoje wspomnienia, chłopcze.
- Moje… co? – zdziwił się dawny wychowanek domu
dziecka.
- To, co właśnie zobaczyłeś, jest twoją
przeszłością. Ale wszystko w swoim czasie. Nie jestem tu po to, by ci to teraz tłumaczyć.
Hao
spuścił wzrok, nie rozumiejąc słów ducha. Jak coś, co ewidentnie przydarzyło
się dawno temu, w dodatku dorosłej osobie, mogło być jego własnym wspomnieniem?
- Zakładam, że interesuje cię, co porabia twój
przyjaciel – kontynuował Duch Ognia. – Bardzo dobrze zrobiłeś, że nie
wchodziłeś do środka. Nie jesteś tak nierozsądny, na jakiego wyglądasz.
Chłopiec
nic nie odpowiedział, ignorując uwagę czerwonego stworzenia. Zamiast tego,
spoglądał na towarzysza z wyczekiwaniem.
- Jesteś już wystarczająco dojrzały, by zacząć
się czegoś uczyć. Sztuka, którą Yohmei Asakura – Hao spodobał się pogardliwy
ton, w jakim Duch Ognia wypowiedział to imię – chce pokazać twojemu koledze, z
pewnością przydałaby się i tobie. Ale przez dziurkę od klucza raczej niewiele
się nauczysz.
Płomienne
stworzenie obniżyło swoją pozycję i znalazło się na równym poziomie, co
pięciolatek. Stanęło obok niego i nakreśliło w powietrzu symbol przypominający
nieco oko. W miejscu, gdzie znalazł się jeden z jego szponów, pozostały płonące
linie.
- Skup się, chłopcze, i spróbuj zrobić to samo,
co ja przed chwilą. Skorzystaj z mojego ognia, jest twój.
Niezbyt
pewnie, Hao nieudolnie próbował powtórzyć ruchy ducha. Niestety, zaczął od
końca, przez co symbol, który próbował stworzyć, wyszedł koszmarnie koślawo.
Gdy opuścił dłoń i niepewnie spojrzał na nauczyciela, poczuł piekący ból w
karku, który wręcz wycisnął mu łzy z oczu.
- Niezdara! – ofuknął go Duch Ognia. – Postaraj
się bardziej, chłopcze! I zacznij od góry, a nie z boku!
Drżącą
dłonią chłopiec ponownie spróbował narysować symbol w powietrzu. Niestety,
wykonał go poprawnie dopiero przy czwartej próbie, kiedy ból był tak silny, że
miał wrażenie, jakby ktoś dotykał jego karku rozżarzonym do białości metalem.
Jednak zapomniał o swoim cierpieniu, gdy zdał sobie sprawę, jaki efekt
przyniosło jego działanie. Powierzchnia drzwi przed nim zrobiła się
przezroczysta, a on bez problemu mógł zobaczyć całą komnatę.
Tak
jak we wspomnieniach, była wielka i zdobiona. O tyle że, w przeciwieństwie do
obrazu sprzed wielu lat, teraz wszystko było znacznie bardziej nadgryzione
zębem czasu. Skrzynia wciąż musiała być zabezpieczona dziwną pieczęcią, gdyż
widać było nad nią coś jakby mgiełkę z furyoku.
Yoh
stał wraz z dziadkiem pod jedną ze ścian. Yohmei spoglądał na wnuka z
zadowoleniem, trzymając założone ręce na piersi. Chłopiec kończył opowiadać
seniorowi rodu o swojej podróży, ani słowem nie wspominając jednak o Hao, za co
ten był mu niezmiernie wdzięczny. Gdy doszedł do momentu spotkania z panem
Mamoru, Yohmei przerwał:
- Reszty już się domyślam. Poradziłeś sobie z tym
zadaniem znakomicie – powiedział z uznaniem. – Tego właśnie oczekuje od ciebie
rodzina.
- Arigatou,
ojii-san! – zawołał uradowany z pochwały malec.
- Pewnie nie wiesz, Yoh, ale znajdujemy się
właśnie w sanktuarium światła. Może się to wydawać dziwne, zważając na to, że
jesteśmy pod ziemią, ale czymże byłoby światło bez ciemności, którą może
rozjaśniać?
Kiedy
chłopiec nie potrafił znaleźć odpowiedzi na to pytanie, staruszek kontynuował:
- Technika, której chcę cię nauczyć, ma już kilka
tysięcy lat i przydaje się, kiedy jest w pobliżu źródło światła, takie jak
świeca czy lampa. Z góry uprzedzę twoje pytanie, nie działa to w przypadku
słońca. Tylko niezwykle potężny szaman byłby w stanie uwolnić z niego energię.
- Uwolnić energię? – zdziwił się pięciolatek.
- Owszem. To właśnie umiejętność, której się dziś
nauczysz – wyjaśnił Yohmei. – Patrz – nakazał, po czym odwrócił się w stronę
jednej ze świec. Złożył ręce jak do modlitwy i zamknął oczy. Nagle płomień
uniósł się w powietrze w formie maleńkiej kulki światła i – niczym Shikigami –
podleciał do starszego szamana. Gdy ten miał już światełko w rękach, szybko
skierował je w stronę jednego z manekinów stojących pod ścianą. Kuleczka
poleciała z wielką prędkością i wderzyła w kukłę, urywając jej ramię.
Yoh
aż wydał z siebie cichy krzyk. To samo zresztą zrobił Hao, którego zaskoczyła
moc drzemiąca w tak maleńkim płomyku. Wpatrywał się w uszkodzony manekin z
oczarowaniem. Duch Ognia wydawał się rozbawiony.
- Uważasz, że to coś niezwykłego? – mruknął z
ironią. – Chłopcze, to tylko sztuczka niegodna iluzjonisty. To, czego ja cię
nauczę, jest znacznie bardziej przydatne. Ale o tym potem. Trzeba przecież
zacząć od podstaw. Tak więc patrz i ucz się. I oby poszło ci lepiej niż z
symbolami.
Długowłosy
szatynek wrócił więc do przypatrywania się, jak jego przyjaciel próbuje
powtórzyć ruchy dziadka. Zachowywał się podobnie jak przy przywoływaniu
duszków. Wtem, Hao coś zrozumiał. Wystarczyło przecież wyobrazić sobie, że
płomyk świecy to liść. Jakby go ożywić to…
Zamknął
oczy i skupił się na pobliskiej pochodni. Wystarczył moment, a w jego dłoniach
znalazło się światełko. Z bliska zdał sobie sprawę, że był to tak właściwie
Shikigami stworzony z samego światła.
Uradowany malec spojrzał na Ducha Ognia, oczekując jakiegokolwiek
uznania. Lecz ten wyglądał tak, jakby Hao chciał się mu pochwalić, że potrafi
oddychać. Spojrzał tylko na niego i odwrócił się w stronę komnaty. Gdy czerwone
stworzenie ignorowało chłopca dosyć długo, ten zdenerwował się i wypuścił kulę
światła prosto w płomienną istotę, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Wtem,
spojrzenie szmaragdowych oczu skierowało się prosto na Hao, a Shikigami
rozpłynął się w powietrzu. Duch wydawał się bardzo zdenerwowany.
- Błąd – szepnął, a malec nagle został zepchnięty
na przeciwległą ścianę. Jakby tego było mało, gdy osunął się na ziemię,
pieczenie na karku znowu dało o sobie znać. Ogniste stworzenie podleciało
bliżej chłopca i spojrzało na niego z pogardą. – To cię nauczy, że ze mną się
nie zadziera, smarkaczu. Jesteś ze mną albo przeciwko mnie. Wybieraj. Chcesz
mieć we mnie wroga? – spytało z błyskiem w oku. – Po tym, jak uratowałem
twojego przyjaciela? Jak dobrowolnie zdecydowałem się użyczyć ci swojej mocy?
- N-nie… Nie chcę – powiedział cicho Hao, wstając
i pochylając głowę. – Sumimasen…
- Mądry wybór.
Po
tych słowach, Duch Ognia odwrócił wzrok znów w stronę komnaty. Chłopiec z
trudem podniósł się z ziemi i również skierował spojrzenie na przyjaciela. Ten
nadal miał pewne problemy z opanowaniem nowej umiejętności. Mały szaman chyba
nie zauważył powiązania między przywoływaniem duszków, a ożywianiem światła.
Hao miał wielką ochotę podejść do niego i wszystko mu jasno wytłumaczyć.
Niestety, tam był przecież Yohmei. I nie było po nim widać, by miał zamiar w
jakikolwiek sposób podpowiedzieć wnukowi.
Po
kilku minutach były wychowanek domu dziecka zaczął się już niecierpliwić
niepowodzeniami kolegi. Zaczął nawet w myślach powtarzać „No dalej Yoh! Skup się i pomyśl o Shikigami! Przecież to to samo!”.
Zdziwił się, i to bardzo, kiedy Asakura nagle uniósł głowę, rozejrzał się, a
następnie uśmiechnął lekko. Yohmei spojrzał na wnuka z lekko przekrzywioną
głową. Ten zaś, z dziwną pewnością na twarzy, spróbował ponownie. Tym razem
widać było, że wie, co ma zrobić. Zamknął oczy i już po chwili miał w rękach
światełko. Wycelował nim w manekin po drugiej stronie sali. Co prawda trafił,
ale w kukłę stojącą o dwa metry od prawdziwego celu.
- Udało mi się! – zawołał szczęśliwy do dziadka,
starając się nie pokazać, że mógł mieć jakikolwiek problem z wycelowaniem.
- Nieźle. Jeszcze trochę ćwiczeń, a opanujesz tę
umiejętność bardzo dobrze – powiedział spokojnie Yohmei. Widać jego stosunek do
ucznia nie różnił się zbyt wiele od Ducha Ognia. Różnicą mogło być tylko to, że
cechowała go – mimo wszystko – większa cierpliwość, a i nie uciekał się do
przemocy (chyba, że wliczać rzadkie lekkie ciosy laską w głowę). – Ale tym
zajmiemy się już w domu.
W
tym momencie Hao zdał sobie sprawę, że za kilka sekund senior rodu wraz z wnukiem
przejdą przez drzwi i go zobaczą. Mógł próbować uciec wzdłuż korytarza, ale
przecież jego kroki byłoby słychać. Spojrzał bezradnie na Ducha Ognia.
Ten,
gdy tylko dwaj Asakurowie zaczęli iść w kierunku drzwi, chwycił Hao i wzniósł
go tuż pod sklepienie, zatykając chłopcu usta swoją łapą3.
Zaskoczony malec z trudem łapał powietrze i nieco się wyrywał, ale gdy drzwi
się uchyliły, zastygł w bezruchu. Yoh, który najwidoczniej też myślał, co zrobi
Hao, wyglądał na zdumionego, że przyjaciel gdzieś zniknął. Rozejrzał się wokół,
lecz nie przyszło mu do głowy, by sprawdzić, czy kogoś nie ma na suficie.
To zdumiewające - pomyślał Hao - jak rzadko
ludzie spoglądają w górę.
Jeszcze
przez jakiś czas były wychowanek domu dziecka był przytrzymywany przez swojego
płomiennego nauczyciela. Spoglądał w ciszy na oddalające się coraz bardziej
sylwetki przyjaciela i jego dziadka. Mimo całej swojej niechęci do Yohmei’a,
zastanawiał się, co by to było, gdyby ujawnił się rodzinie Asakurów. Czy
przyjęliby go do siebie? Yoh z pewnością namawiałby rodzinę, ale jaki człowiek
zgodziłby się od tak przyjąć pod własny dach obce dziecko?
Te
rozmyślania przerwało nagłe wypuszczenie go z objęć przez Ducha Ognia. Tylko
refleks pomógł chłopcu upaść zręcznie na stopy.
- No dobrze, skoro wreszcie poszli, możemy zacząć
twoją edukację – oznajmiło płomienne stworzenie. – Chodź, chłopcze. Pora, żebyś
przypomniał sobie swoje dawne umiejętności.
1 shōgakkō – szkoła
podstawowa
2 Chicchee na – jap. „Tak
mały”
3 Tak, wiem.
Łapa raczej nie jest najlepszym określeniem, ale powie mi ktoś, jak określić zakończenie górnych kończyn tego
malucha?
Witam :)
Bardzo dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że obiecałam Wam oneshota na walentynki, który miał być pożegnaniem z blogiem My Asakura Twins. Niestety, przyznam szczerze, że pisało mi się go tak koszmarnie, więc uznałam, że to nie ma sensu. Przepraszam Was bardzo :(
Jedynym pocieszeniem dla mnie jest fakt, że pisanie na Two Souls Asakura czy nowego bloga o X-laws ani trochę mnie nie nudzi :) Tak więc myślę,że uda mi się zwiększyć tempo dodawania rozdziałów. Jedynie mogę zapewnić, że do 6 marca nie ma co liczyć na coś nowego, gdyż mam finał olimpiady z geografii, na który trzeba się porządnie przygotować.
Więcej nie zanudzam, dziękuję z góry za zrozumienie i pozdrawiam serdecznie!