ZAWIESZENIE

Świat SK nie jest mi już tak bliski jak był kiedyś. Nie mówię, że nic więcej się tu nie pojawi, jednak proszę nie pisać do mnie z prośbą o nowe rozdziały.

piątek, 23 sierpnia 2013

Rozdział IV

Dwoje ludzi szło spokojnie wzdłuż parkowej alejki, oświetlanej przez promienie letniego słońca, przedostającego się pomiędzy gałęziami wysokich drzew. Młodszy z nich, wysoki nastolatek o burzy czarnych, niesfornych włosów wsłuchiwał się uważnie w słowa starszego pana, którego przewyższał co najmniej o głowę. Jego ubiór nie wyróżniał się niczym szczególnym, co nieraz można spotkać na ulicach dużych, japońskich miast. Nosił proste, ciemne jeansy, zwykły T-shirt i narzuconą na niego, rozpiętą koszulę z krótkim rękawem.  Mimo to, niejedna z mijanych dziewcząt oglądała się za nim rozmarzonym wzrokiem.
- …i wtedy Hao zrozumiał, że to jest miejsce, w którym chciałby zamieszkać. Nieważne gdzie, byle przyjaciel znajdował się obok. Resztę historii już znasz. – Pan Sōichirō zakończył swoją opowieść. Fred, który od ostatniego razu zainteresował się historią dziadka Akimorich, nie mógł wyjść z podziwu.
- Wiem, że już to mówiłem, Akimori-san, ale chylę czoła przed pańskimi umiejętnościami. Mnie nigdy nie udałoby się tak składnie opowiadać…
- Arigatou, Fred-kun – odpowiedział staruszek, uśmiechając się. – Uważam jednak, że naprawdę nie powinieneś tak szybko rezygnować. Coś czuję, że masz w sobie potencjał mówcy.
- A czy mógłby mi pan powiedzieć, dlaczego Matamune powiedział na pożegnanie „Do zobaczenia następnym razem, Hao Asakuro”?
- Cóż, obawiam się, że nie. Haya karo waru karo1, jak to mówią. Kiedyś się dowiesz, chłopcze. O, jesteśmy na miejscu. – To mówiąc, starszy pan wskazał na wznoszący się przed nimi budynek Szkoły Podstawowej Kunidomi. Wokół niej znajdowała się spora grupa dzieci w białych koszulkach z krótkim rękawem, płóciennych spodenkach i kolorowych czapeczkach, których barwa oznaczała klasę, do której przynależał dany uczeń.
                Fred starał się dostrzec wśród nich bliźniaków Akimori, jednak okazało się to wcale nie takie proste. Przyzwyczajony do swojej amerykańskiej szkoły, gdzie mundurki nie były wymagane, a kolor włosów był znacznie bardziej zróżnicowany, nie potrafił rozeznać się w tym morzu małych brunetów i brunetek w jasnych strojach.
                Wtem, ktoś wskoczył nastolatkowi na plecy, przez co ten o mało co nie stracił równowagi.
- Hejka! – zawołał Daiki, który był sprawcą nagłego zachwiania się Amerykanina.
- Konnichiwa, Fred-sempai – przywitał się Daichi, używając odpowiedniej formy grzecznościowej w stosunku do starszego kuzyna.
- Hi, guys! – zawołał ze śmiechem nastolatek, zrzucając z pleców starszego z braci, zdejmując jego pomarańczową czapeczkę i tarmosząc mu fryzurkę.
- Jak tam w szkole? – spytał dziadek, kierując się już w drogę powrotną i spoglądając na młodszego z Akimorich, który miał dziwnie czerwoną twarz. Na czole chłopca błyszczały też kropelki potu, które posklejały mu nieco grzywkę.
                Dziewięciolatkowie opowiedzieli razem, że tego dnia mieli sprawdzian z nauk przyrodniczych, który był bardzo prosty, a na sztuce ich koleżanka Mikasa zbiła wazon, który malowała całą lekcję. Daichi dodał też, że na zajęciach wychowania fizycznego grali w piłkę nożną, co było wyjątkowo męczące.
- A pani Nakashima pochwaliła nas obu na kaligrafii! I nawet przykleiła mi na zeszycie naklejkę z napisem „Dobra robota!” – dodał jeszcze Daiki, uśmiechając się szeroko.
- A co ty robiłeś cały dzień, Fred-sempai? – spytał jego bliźniak. Amerykanin bowiem zostawał w Japonii do końca sierpnia, podczas gdy jego rodzice wrócili już do Chicago. Mówiąc szczerze, Hideo, ojciec Freda, bardzo prosił siostrę, by wpoiła jego synowi trochę azjatyckiej kultury. Jego wakacje zaczęły się znacznie wcześniej niż ma to miejsce w Izumo, a rodzice postanowili na ten czas wysłać chłopaka w rodzinne strony.
- Spędziłem trochę czasu z waszym dziadkiem. Opowiedział mi to wasze fairy-tale i, choć robię to niechętnie, muszę przyznać wam dwojgu rację. Ta historia naprawdę wciąga!
                Bracia zaśmiali się, widząc entuzjazm w oczach kuzyna. Jednak nie dziwiło ich to. Pan Sōichirō miał w sobie dar do opowiadania. W końcu chłopcy wychowywali się na jego bajkach.
-  Skoro już o tym mowa… – powiedział spokojnie staruszek. – Co powiecie na dalszy ciąg? Zdaje się, że ostatnim razem przerwaliśmy dość nagle.
- Tak! – zawołała chórem cała trójka, jednak najgłośniej słychać było Freda.
- Na czym skończyłem…? Ach, tak…


Yoh podbiegł bliżej i chwycił przyjaciela za rękę, po czym pociągnął go w kierunku wejścia do świątyni.
- Zjedzmy w środku, tu jest strasznie mokro. – Jakby na potwierdzenie swoich słów, chłopiec potrząsnął głową jak piesek, a z jego włosów wyleciało mnóstwo kropel wody. – Wiesz, jest coś, co muszę ci powiedzieć… Dzisiaj tata powiedział mi, że będę musiał za kilka dni udać się na samotną wyprawę do jakiejś świątyni…  Oznacza to, że czeka mnie teraz dosyć ciężki trening, a potem może mnie nie być i to dość długo…
                Hao, który nie spodziewał się takich wieści, poczuł, jak radość powoli z niego ucieka. Ledwo co poznał przyjaciela, a już musi się z nim rozstawać? A przecież taka wyprawa może być niebezpieczna…
- No i… Nie wiem, co będziesz przez ten czas jadł… Jeżeli nie powiemy nikomu o tobie, możesz głodować… - Po minie pięciolatka widać było, że bardziej martwi się o zdrowie Hao niż o to, że musi wyruszyć na długą, niełatwą podróż.
- Nie bój się o mnie! – przerwał mu długowłosy, machając rączkami by dodać swoim słowom więcej mocy. – Przecież dotychczas sobie radziłem, nie?
- No tak, ale… - powiedział powoli Yoh, opuszczając głowę. – Ja nie chcę się z tobą rozstawać…
                Uciekinier z domu dziecka poczuł nagle w sercu jakieś dziwne ciepło. Dawniej nie spotykał się z czymś takim, a teraz towarzyszyło mu ono prawie za każdym razem, gdy widział swojego przyjaciela. Wiedziony jakimś wewnętrznym impulsem, położył dłoń na ramieniu towarzysza.
- Hej, przecież to tylko na chwilę, prawda? – zagadnął, starając się brzmieć wesoło. Tak naprawdę, sam ani trochę nie cieszył się z konieczności rozdzielenia.
- Wiem…
                W tym momencie, coś świecącego nagle wleciało do świątyni, chwytając młodszego z chłopców za kosmyk włosów. Duszek liści pociągnął mocno, dając Yoh do zrozumienia, że musi za nim pójść.
- Nienawidzę ich… A sio! – zawołał chłopiec, odganiając stworzonko rękami.
 Niestety, jak na złość tuż obok niego pojawiły się cztery następne. Cała piątka zaczęła ciągnąć malca w stronę wyjścia; dwa za włosy, reszta za czarny materiał ubranka.
- Coś mi się wydaje, że dziadek mnie woła… - mruknął Asakura, kapitulując. – Postaram się wpaść jeszcze potem!
                Zaraz po tych słowach, szatynek pozwolił duszkom wyprowadzić się na dwór, gdzie wiatr szumiał głośno wśród liści, zrzucając z nich kropelki wody. Jednak jeszcze jedno latające stworzonko pozostało w pomieszczeniu, z zaciekawieniem przyglądając się małemu szamanowi, który sięgnął do pudełka z bento, które przyniósł mu przyjaciel. Chłopiec znalazł tam dwie kulki ryżu, ułożone w postaci duszków. Koloru dodawały potrawie listki sałaty, plasterki marchewki, małe pomidorki oraz parówki, ugotowane na tzw. „ośmiorniczki”. Z boku pudełka umieszczone były oczywiście pałeczki.
                Czując, jak ślinka cieknie mu na widok takich pyszności, malec od razu zabrał się do jedzenia. Jedno trzeba było przyznać – mama Yoh zdecydowanie znała się na gotowaniu. Ryż nie był ani za twardy, ani za bardzo rozgotowany, jak to często bywało w sierocińcu. Warzywa przyjemnie chrupały, a pomidorki miały wspaniały, lekko słodkawy smak.
                Jednak, mimo iż chłopiec jeszcze przed chwilą czuł ogromny głód, nie miał ochoty na jedzenie. Był ciekaw, co dzieje się z jego przyjacielem, kiedy wyrusza i gdzie dokładnie. Odłożył więc na wpół zjedzone bento i wyszedł na zewnątrz.
                Niestety, nadal nie orientował się zbyt dobrze w wielkim ogrodzie. Nie miał pojęcia, w którą stronę iść, by znaleźć Yoh, a nie natknąć się po drodze na kogoś z domowników. Już miał skręcić w pierwszą lepszą alejkę, gdy do głowy wpadł mu pewien pomysł.
                Zamknął oczy i skupił się na jednym z leżących na ziemi, mokrych liści. Wykonał gesty, których nauczył go wcześniej Asakura i obudził drzemiącego tam, małego duszka. Ten, spojrzał z zainteresowaniem na długowłosego i okrążył go kilkakrotnie.
- Zaprowadź mnie do Yoh – rozkazał chłopiec, a stworzonko posłusznie wykonało jego rozkaz.
                Przecisnęli się między mokrymi krzewami, aż w końcu wyszli na wąską alejkę, wyłożoną dużymi kamieniami. Kiedy Hao zauważył, że dróżka powoli się kończy, szybko wskoczył między klomby jakiejś rośliny o dużych, sercowatych liściach.
                Przez niewielką szparę, chłopiec zauważył swojego rówieśnika, stojącego na wieżyczce z kilku dużych, okrągłych kamieni. Asakura balansował na ruchomej podstawie i unikał duszków, które w jego stronę posyłał dziadek. Z punktu widzenia długowłosego, ćwiczenia wyglądało na nie takie proste.
                W pewnym momencie, Yohmei rzucił w stronę wnuka kilkanaście listków na raz, a małemu szatynowi nie udało się uniknąć zderzenia. Yoh upadł na ziemię, w ostatniej chwili usuwając się z drogi spadającemu kamieniowi, który mógł ważyć ładne kilka kilogramów.
- Przyłóż się, Yoh! – zawołał staruszek, który wyglądał na znużonego. Prawdopodobnie nie był to pierwszy upadek chłopca.
- Próbuję, Ojii-san… Ale tych duszków jest za dużo… - wyjąkał malec, wstając i otrzepując mokre i brudne od ziemi ubranie.
- Jak chcesz się stać Królem Szamanów przy takim podejściu do treningów? Za dwa dni wyruszasz na trudną wyprawę, ale jak widzę, z takim przygotowaniem nie przetrwasz nawet godziny!
- Ja wiem, Ojii-san… Tylko, że…
- Ciągle to samo! „Ja wiem, ja wiem…” Tylko z tej twojej wiedzy jakoś niewiele wynika! Jeżeli nie uznam, że jesteś gotowy, nie puszczę cię do świątyni Gakuen-ji! A wiesz dobrze, że ani ja, ani twój ojciec, ani ktokolwiek z rodziny nie będzie z tego powodu zachwycony.
                Yoh nie powiedział już nic więcej, tylko pokornie opuścił głowę, słuchając dziadka. Zdawał sobie sprawę, że starszy pan ma rację, jednak nie mógł skupić się na treningu. Przez cały czas myślał o tym, jak podczas jego nieobecności poradzi sobie Hao.
                Tymczasem, uciekinier z domu dziecka czuł, jak wzbiera w nim złość na tego niskiego mężczyznę, który tak męczy jego przyjaciela. W pewnym momencie miał nawet ochotę sam wywołać kilkadziesiąt duszków i kazać im zaatakować Yohmei’a. Tylko, że w ten sposób nic by nie zyskał… Staruszek na pewno poradziłby sobie z czymś takim. Przez myśl przeszło też chłopcu spróbowanie sztuczki z ogniem, która udała mu się poprzedniego dnia. Gdyby tak zamiast wytworzyć płomień na dłoni, spróbować zrobić to na ubraniu dziadka… Nie! Chwila! Przecież wtedy nie tylko skrzywdziłby seniora rodu Asakurów… Mógłby go nawet zabić! A Yoh na pewno by tego nie chciał…
                Takie rozmyślania towarzyszyły chłopcu przez cały czas. Tymczasem jego przyjaciel zdołał jeszcze kilkanaście razy wspiąć się na ruchliwą wieżę tylko po to, by po chwili znowu z niej spaść. Hao miał dziwne wrażenie, że duszki liści, które atakowały małego Asakurę, specjalnie wybierały takie miejsca, żeby ten nie zdołał się przed nimi obronić. Cóż, najwidoczniej odziedziczyły wredny charakter po swoim szamanie.
                Trening Yoh przerwało dopiero przyjście jego matki, Keiko. Kobieta podeszła do swojego ojca i szepnęła mu coś na ucho. Ten tylko przytaknął niechętnie, po czym dał znać wnukowi, że jak na razie to koniec ćwiczeń.
                Hao musiał się przyznać przed sobą do jednego – z nie do końca wiadomych powodów ta wysoka brunetka wydawała mu się dziwnie znajoma… i bliska. Kiedy patrzyła na swoje dziecko, w jej oczach pojawiało się szczęście, jednak… Długowłosy miał dziwne wrażenie, że jest ona też z jakiegoś powodu smutna, mimo, że tego nie okazuje. I nagle malec zdał sobie sprawę, że ma wielką ochotę do niej podejść, pocieszyć, a nawet i przytulić… Nie pamiętał już, jak się czuł, kiedy przybrana matka trzymała go na rękach. Chociaż, znając ją, pewnie wcale nie chciała mieć z nim do czynienia. Może na początku… Lecz potem znudził jej się, niczym stara zabawka.
                „O czym ja w ogóle myślę!?” – skarcił się w duchu Hao. – „Przecież dorosłym nie można ufać. Ludzie są źli i tylko Yoh jest tutaj wyjątkiem.”
                Kiedy chłopiec spojrzał ponownie na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą ćwiczył jego przyjaciel, nie zobaczył tam nikogo. Yohmei i Keiko musieli wejść do środka, a Yoh…
- Mam cię! – Dawny mieszkaniec przytułku aż podskoczył, kiedy usłyszał czyjś głos tuż obok swojego ucha.
- Yoh! Nie strasz mnie tak! – zawołał urażony Hao, odwracając się szybko.
- A ty nie podsłuchuj! – przyjaciel pokazał mu język i żartobliwie pogroził palcem, po czym pociągnął za rękę w stronę ogrodu.
                Asakura zaprowadził rówieśnika nad niewielki stawik, gdzie zobaczył go poprzedniego dnia. Po porannej ulewie poziom wody zdecydowanie się podniósł, wiatr przedostający się przez korony drzew sprawiał, że tafla falowała niespokojnie. Chłopcy weszli na drewniany mostek i oparli się o mokrą balustradę. Spojrzeli na pomarańczowe rybki, pływające swobodnie między drobnolistnymi roślinkami.
- Wiesz, to miejsce wydaje się jakoś dziwnie magiczne… - powiedział Hao rozmarzonym głosem. Kochał patrzeć na naturę i jej piękno, nienaruszone ręką człowieka. Chociaż zdawał sobie sprawę, że ten akurat stawik niekoniecznie powstał tu bez interwencji ludzi, to i tak mu się podobał.
- To jeziorko nazywa się Daiya – oznajmił Yoh z pewną dumą. Dotychczas nikomu spoza rodziny nie pokazywał tego zakątka. Chociaż… Jakby na to spojrzeć, nie miał nawet za bardzo okazji. Nie chodził do przedszkola, a żadne dzieci z okolicy nie chciały mieć z nim nic wspólnego. Zresztą, starsi też nie. Chociaż chłopiec o tym nie wiedział, większość ludzi z sąsiedztwa mówiła o nim, że jest niedorozwinięty umysłowo albo szalony.
- Jest piękne. – Długowłosy oparł głowę o położone na balustradzie ręce.
                Przez chwilę przyjaciele nic nie mówili, wsłuchując się w odgłosy natury: delikatny szum wiatru, kapanie wody, ćwierkanie ptaków… W pewnej chwili pod nogami malców przebiegła szaro-brązowa wiewiórka, ocierając się puszystym ogonkiem o stopy Yoh.
- Czy… mógłbym mieć do ciebie prośbę? – spytał w pewnym momencie Hao, a jego ton był zadziwiająco poważny.
- Jasne, o co chodzi? – Jego przyjaciel uśmiechnął się.
- To… ćwiczenie, które wykonywałeś wcześniej z dziadkiem… Musiało być trudne, nie?
- Bo było – zaśmiał się Yoh.
- A czy… ja mógłbym też spróbować? Nie z nim, tylko tu, z tobą?
- Pewnie, czemu nie! – zawołał Asakura, trochę zaskoczony taką prośbą.
                Chłopcy zeszli z mostka i zabrali się za szukanie odpowiednich kamieni. Kiedy już udało im się ułożyć pięć, uznali, że powinno wystarczyć. Długowłosy z lekką niepewnością położył dłonie na ruchomej powierzchni. Miał wrażenie, że jak tylko spróbuje wejść na górę, wieżyczka rozleci się.
                Postanowił jednak, że się nie podda. Stanął wyprostowany, zamknął oczy i wziął kilka głębokich oddechów. Zaraz potem, samemu nie wiedząc dlaczego, wybił się wysoko w powietrze i z łatwością wylądował na chybotliwym stosie. Obawiał się, że od razu spadnie, jednak tak się nie stało. Bez problemu balansował na kamieniu, zupełnie jakby stał na ziemi.
- To teraz duszki – powiedział dość pewnym głosem.
- Tylko, że ja nie… - zaczął się jąkać Yoh. Pamiętał swoje marne próby wywołania choć jednego liściastego stworzonka.
- Poradzisz sobie! – zawołał wesoło Hao, stojąc na jednej nodze.
                W przypływie pewności siebie, mały Asakura spróbował skupić się na kilku listkach. Ku swojemu ogromnemu zdumieniu, zobaczył, że zgodnie z jego życzeniem, uniosły się w powietrze w postaci duszków. To było dziwne uczucie, móc kontrolować to paskudztwo zamiast przed nim uciekać.
- No dalej, zaatakuj! – Długowłosy wyrwał przyjaciela z samozachwytu. Ten, szybko się zreflektował i posłał całą gromadkę latających stworzeń prosto w kolegę.
                Hao zrobił to właściwie instynktownie. Widząc zbliżające się duszki, najpierw przykucnął, a gdy już część przeleciała nad jego głową, szybko wybił się w powietrze, by po chwili swobodnie opaść z powrotem na ruszający się kamień. Zaraz potem wykonał jeszcze zręczny unik, sprawiając, że jeden z napastników przeleciał mu dokładnie między rękami, które ułożył w coś w rodzaju pętli. Uniknął ostatnich dwóch przez zręczne wygięcie się w tył, zupełnie jak na filmach z Matrix’em.
                Yoh przyglądał się temu w osłupieniu. Zapewne czegoś takiego spodziewałby się po nim dziadek. A Hao wyglądał tak, jakby niezwykłe akrobacje zupełnie nie sprawiały mu trudności. Ba, wręcz stanowiły dla niego część normalnego życia. Zachowywał się też tak, jakby stał na równym gruncie, a nie na chybotliwej podstawie z kilku ułożonych na sobie kamieni.
- Hej, to całkiem fajne! – Na twarzy długowłosego szatyna pojawił się szeroki uśmiech.  Jednak jego towarzyszowi nie było wcale tak wesoło. Jak to możliwe, że jego przyjaciel, który dotychczas ani razu nie słyszał o szamaństwie, jest w tym tak dobry…?
- J-jak to zrobiłeś? – spytał Yoh, nie zdając sobie sprawy z tego, że powtarza to samo pytanie już czwarty raz, odkąd poznał Hao. Najwidoczniej kolega tak szybko nie przestanie go zaskakiwać.
- Ja… nie wiem – odparł starszy z chłopców, również powtarzając pewien schemat. – Samo tak wyszło…
- Naucz mnie, proszę! – zawołał nagle Asakura, podbiegając do towarzysza, który wciąż stał na wieżyczce z kamieni. W jego oczach malowała się ogromna prośba. Długowłosy, mimo iż naprawdę nie miał pojęcia, jak udało mu się z taką łatwością uniknąć ataku i utrzymać równowagę, nie potrafił odmówić. Zwłaszcza, jak przypomniał sobie twarz kolegi, kiedy ten był karcony przez Yohmei’a.
-  No dobrze, postaram się. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, byś mógł zadowolić dziadka.



- Och, w jaki sposób chcesz męczyć moich synów, Otō-san? – spytał ojca Ichigo Akimori, który usłyszał ostatnie wypowiedziane przez niego zdanie. – Czego od nich wymagasz?
                Na widok taty, bliźniacy uśmiechnęli się radośnie i pobiegli go uściskać. Nieraz wracał on późno z pracy, więc zobaczenie go przed zmrokiem bywało rzadkim zdarzeniem.
- Dziadek niczego od nas nie wymaga – sprostował Daichi ze śmiechem.
- Tak, on tylko opowiada nam bajkę – dodał Daiki.
                Fred, który stał obok pana Sōichirō, przyglądał się kuzynom z uśmiechem. Sam miał dość mało kontaktu z ojcem, który pracował w jednej z większych amerykańskich firm i często wyjeżdżał na delegacje. Dlatego też rozumiał, że bliźniacy chcą wykorzystać każdą chwilę z tatą.
- Jesteś dzisiaj wcześniej, Ichigo – powiedział starszy pan, zwracając się do syna.
- Dwóch klientów przeniosło termin na przyszły tydzień, a Kihara-san zgodził się zająć jednym zamiast mnie – wytłumaczył mężczyzna, tarmosząc synom włosy. Ich pomarańczowe czapeczki leżały obok na trawie. – Dzięki temu mam trochę czasu, który mogę spędzić z chłopcami.
                W oczach ojca widać było prawdziwe szczęście. W powietrzu aż czuło się rodzinne ciepło i miłość, które tak towarzyszyło rodzinie Akimorich.
                Kiedy Ichigo wraz z Daikim i Daichim oddalili się w stronę drzwi wejściowych do domu, pan Sōichirō powiedział cicho z uśmiechem:
- To chyba koniec opowiadania na dzisiaj…
- Ale ja nadal tu jestem! – obruszył się Fred, wywołując u staruszka śmiech.
- Cieszę się, że opowieść ci się podoba, jednak na dzisiaj starczy.
                W tym momencie dało się słyszeć podekscytowane wołanie młodszego z bliźniaków:
- Fred, chodź do nas! Będziemy ćwiczyć z tatą kendo2! – Daichi miał w ręce Men, tradycyjny ochraniacz na głowę.
                Co prawda, Amerykanin wiedział, że jego wujek ćwiczył kiedyś walkę na miecze, jednak sam w życiu tego nie próbował. Widział tylko jak uprawiał on sparing wraz z jego własnym ojcem podczas barbecue w poprzedni weekend. Wciąż nie potrafił powstrzymać uśmiechu na wspomnienie tych dwóch uprzejmych mężczyzn, którzy zamiast zwyczajnych dla nich służbowych garniturów, wyszli do ogrodu w obszernych, czarnych strojach z bambusowymi mieczami w rękach.
- Hej, ziemia do Freda! – Obok brata pojawił się Daiki, który miał już na sobie ciemną bluzę. – Dołączysz do nas, czy masz zamiar tak tu stać?
- What? Och, tak, już idę! – Nastolatek wybudził się z zamyślenia i pobiegł do kuzynów. – Znajdzie się miecz dla mnie?


1 Haya karo waru karo – przysłowie japońskie, „śpiesz się powoli”.

2 Kendo – japońska sztuka walki bambusowym mieczem, wywodząca się z szermierki samurajów. Więcej informacji znajdziecie tutaj^